Linki
menu      poszukiwany międzynarodowym listem gończym
menu      Poszukuję pracy jako kierowca
menu      Poszukuje pracy jako programista
menu      poszukaj se inna
menu      Poszukiwani listami gończymi
menu      Poszukiwani listem gończym
menu      Poszukiwanie minimum funkcji
menu      Poszukuję firmy budowlanej
menu      Poszukuje Gry na Nokie
menu      poszukuję matki biologicznej
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • licowka.xlx.pl
  • Oglądasz wypowiedzi wyszukane dla słów: poszukiwanie tożsamości





    Temat: Szmak kontratakuje!
    ...no to mnie masz...

    ...jednak w artykule jest jednak wyraźnie napisane że został powołany komitet
    konkursowy...więc przynajmniej na pewnym poziomie jest konkurs...

    ...poza tym ten mój opis pochodzi chyba z okresu poprzedzającego bombę jaką były
    rzeźby Runy na Mickiewicza... po tym, trochę sobie bardziej przemyślałem te
    kwestie małej architektury...

    ...nie zmieniło się to, że uważam takie działania za bardzo mało twórcze,
    margines jakiś.

    Zgadzam się z osobą która powyżej napisała o tym, że jest tych rzeźb już mamy
    sporo, a problemów na Starówce nadal nie rozwiązujemy

    ....choćby jakieś miejsca do uprawiania sportu dla młodzieży, jakieś standy i
    klatki dla rowerów, czyszczenie graffiti czy porządną politykę dotyczącą reklam
    zewnętrznych...

    ... może więcej zieleni na deptaku, na Szerokiej? więcej ławek i więcej kamer
    zapewniających bezpieczeństwo...

    Przebudowa nowego rynku wyszła słabo moim zdaniem. Tam jest martwa przestrzeń,
    położono nowy bruk i to wszystko... Nie stała za tym żadna większa koncepcja
    rewitalizacji tego miejsca... Szkoda. To porażka Szmaka moim zdaniem. Można było
    ten teren urozmaić.


    Poza tym wydaje mi się też, że takie poszukiwanie symboli nie powinno być
    zajęciem jednego człowieka - i nie może wywoływać tyle kontrowersji ile
    wywołuje. Nie podoba mi się postawa pana Szmaka: "ja wiem co robię, i wiem że
    robię to dobrze".

    Wprowadzanie symbolów wymaga pewnego konsensusu, jakiejś "akcji pozytywnej". A
    tu jest z wręcz działanie odwrotne - prowadzenie wojenki...

    W tym środowisku artystycznym są duże podziały, tyle punktów widzenia ile ludzi.

    Wydaje mi się, że trzeba raczej integrować to środowisko - zapewniać mu
    możliwość składania inicjatyw, szerszego udziału...

    ...bo te rzeźby powoli stają się symbolem Szmaka a nie symbolem tradycji
    cukierniczych:) Tak są przez was odczytywane i to jest klęska.

    - poszukiwanie tożsamości i symboli historycznych zamienia się w taką
    karykaturę, ośmieszającą nas wszystkich...

    "nie podoba się fontanna? to ja w was osiołkiem, a dobiję piernikarką"...

    Ja w tej sprawie wolę stanąć z boku, naprawdę. Bo "spór o sens osiołka" jest
    niepoważny.

    I w ogóle te rzeźby do mnie jakoś nie trafiają, tzn wydają mi się bardzo
    naiwne... ale to już jest subiektywna ocena...

    ...ja wolę aby przekaz historyczny był żywy, ale mniej metaforyczny, mniej
    symboliczny...

    tzn te rzeźby w jakiś sposób turyście pomogą poznać historię Torunia - jeśli ma
    przewodnik to poczyta sobie o piernikach przy rzeźbie upamiętniającą słynną
    cukiernię...

    ...tylko dobrze by było, aby tę historię jednak przekazywać jakoś - a nie tylko
    liczyć że turysta ma przewodnik lub przewodnika.

    Taka rzeźba to trochę disnayland i las vegas.... Dobra rzeźba jest więcej warta
    niż kiepski, łapatalogicznie interpretujący historię, zbyt dosłowny symbol...
    Dobra rzeźba jest wyrazem swobody i odwagi twórczej - trudno mówić o swobodzie
    jak ktoś ma do opracowania projekt piernikarki pod bardzo konkretną i jakże
    banalą interpretację...


    A jeśli chodzi o przekaz historyczny.... to nowoczesne metody obejmują przekaz
    audiowizualny.

    Jest wiele ciekawostek dotyczących Torunia - na fotoforum wyborczej są bardzo
    ciekawe wątki a ludzie tam mają ogromną wiedzę: o systemie obronnym
    średniowiecznej twierdzy, życiu w grodzie itd...

    Sporo informacji jest na stronie .turystyka.torun.pl

    ...ale jak to przekazać?

    ...to że na placu Rapackiego znajdowała się fosa, bramy...jak opowiedzieć o
    nieistniejących basztach, wieżach?

    Ustawiać wszędzie jakieś śmieszne metafory?

    Naprawdę, bardzo mało eksploatujemy tę historię miasta... Mało. I ta mała
    architektura do bardzo skąpy przekaz, w dodatku dość prymitywny...

    ...to oczywiście kwestia gustu. Ale wydaje mi się, że należy tu oddać inicjatywę
    artystom a nie zlecać im realizację konkretnych, mało ambitnych zamierzeń.

    No więc macie rację. Tylko trochę więcej argumentów by się przydało zebrać i
    chyba zmienić retorykę. Bo teraz konflikt jest zbanalizowany a to działa na
    korzyść pomysłów Szmaka.

    ....poza tym wydaje mi się że pan Szmak chyba po prostu zaniża ocenę gustów
    ludzi... Sam ma pewno bardziej wyszukane gusty, jest bardziej wyrafinowany - a
    oferuje turyście i mieszkańcom jakieś karkołomne uproszczenia, traktuje ich jako
    odbiorców o niskim zainteresowaniu sztuką, prostych gustach...


    ...wydaje mu się że mało osób ma tak wyszukane gusty jak on i taki prosty
    przekaz jest po prostu kluczowy by ludzi zainteresować. To tak jak repertuar
    telewizji publicznej...

    W Krakowie stoją rzeźby Mitoraja, były też w Warszawie koło Zamku... No można
    się kłócić o wartość dzieł Mitoraja, ale jednak to coś więcej niż takie las
    vegas posążków z brązu...


    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Żary leżą na Łużycach.
    nika139 napisała:

    > Dla mnie, a podejrzewam też, że dla większości mieszkańców
    > województwa, lubuskie jest bardziej do przyjęcia

    Nie byłbym pewien, czy dla większości. Oczywiście można odnieść takie wrażenie
    po lekturze czy oglądając lubuskie media.

    > niż śląskie,

    Warto przeczytać tą wypowiedź prof. Miodka.

    > czy łużyckie.

    Za komuny to co łużyckie było na cenzurowanym. Komuniści storpedowali plany
    utworzenia autonomii łużyckiej w Niemczech Wschodnich. Polacy Serbołużyczan
    wyrzucili za Nysę jako Niemców, tak potraktowano tych, którzy ramię w ramię z
    Polakami walczyli z germanizacją. Nie szanowano niczego co istniało tu wcześniej.

    > Z bardzo prostego powodu : nasi rodzice przyjechali tu z
    > różnych stron.

    I tu się różnimy. Moi rodzice nie przyjechali tu z różnych stron, oni już się tu
    urodzili. Już dla nich miejsca pochodzenia rodziców, moich dziadków, były obce.
    Szczerze mówiąc nie czuję emocjonalnego związku z Wielkopolską, Wołyniem, czy
    Stanisławowem. Czuję związek z dziejami mojego miejsca urodzenia, a to są
    wielowiekowe związki z Łużycami i Śląskiem. I co, mam się identyfikować z Ziemią
    Lubuską, którą wymyślono w 1945 r. a komuniści nakazali mieszkańcom Ziemi
    Żarskiej czuć się Lubuszanami w 1950 r.? NIE. Zbyt mocno związany jestem z moją
    małą ojczyzną by przyjąć te propagandowe kłamstwa.

    > Nie są więc ani Ślązakami, ani Łużaczynami.

    To czemu współcześni warszawiacy nazywają się warszawiakami? Połowa
    przedwojennych warszawiaków zginęła w czasie II wojny światowej, miasto
    zasiedlili mieszkańcy okolicznych wsi i miasteczek oraz przyjezdni z innych
    krain. Podobnie jest na Górnym Śląsku, ilu mieszka tam rodowitych Ślązaków?
    Przeważająca cześć to ludność napływowa a jednak czują się Górnoślązakami, tylko
    ja mam czuć się się na siłę Lubuszaninem, bo niby od nowa mamy budować tradycję
    lubuską, bo rzekomo ja jestem napływowy...

    > Myśmy się tu urodzili, i dla nas określenie, zielonogórskie albo > lubuskie,
    jest po prostu bardziej naturalne.

    Dla mnie nie jest. Dla mnie to co lubuskie oznacza wydumane w latach 1945 - 1950
    i pozostałych latach PRL. Tego dziedzictwa komuny nie zaakceptuję nigdy.

    > Nie ma więc co rozdzierać szat, w końcu to określenie jest
    > bardziej symboliczne, niż naturalne.

    I tu jeszcze raz warto zajrzeć do wypowiedzi prof. Miodka, to właśnie symbole
    mają największe znaczenie dla kształtowania się tożsamości lokalnej.

    > Ja nie narzekam, województwo lubuskie, a szczególnie miasto Żary
    > to wcale niezłe miejsce do życia.

    A ja się wstydzę, że mieszkam w najbiedniejszym województwie w kraju, gdzie
    nieprzerwanie od czasów PRL fałszowana jest historia tych ziem.

    > Warunek jest jeden : trzeba chcieć żyć, chcieć się rozwijać i
    > chcieć ubogacać swoją Małą Ojczyznę.

    Małej ojczyzny nie zbuduje się na kłamstwie o Ziemi Lubuskiej. Fajnie napisał
    forumowicz na zielonogórskim forum a propos nazwania K. Senyk Lubuszanką przez
    dziennikarzy GW:

    Ja rozumiem poszukiwanie tożsamości regionalnej. Jak najbardziej. Tylko
    uważam, że ktoś kto stworzył woj. lubuskie i nazwał je tak a nie inaczej, zrobił
    Wam wielką krzywdę. Bo to się nie trzyma, za przeproszeniem – kupy. Nie dość, że
    brzmi sztucznie („trąci ściemą”), to utrudnia jeszcze czerpanie z tradycji
    regionu (a w zasadzie regionów w tym przypadku). Przecież spuścizna kulturowa
    tych ziem jest szalenie cenna właśnie dla budowy współczesnej, nowoczesnej
    tożsamości regionalnej. A „terminologia lubuska” prowadzi do zafałszowania tej
    spuścizny, zafałszowania historii. Kto by chciał budować swoją tożsamość na
    kłamstwach?
    Dla kogoś, kto poczuł się już Lubuszaninem, brzmieć musi to jak obraza
    majestatu. Hmm, może nawet Atak. Atak na regionalną tożsamość. Otóż nic
    podobnego. Ja Wam życzę rozkwitu tej tożsamości regionalnej. Każdy myślący
    człowiek ma do niej święte prawo. Tyle tylko, że nie warto budować zamków na
    piasku. Nie warto oszukiwać siebie i innych, naginać geografii i historii do
    własnych potrzeb. (Własnych? Na pewno? A może potrzeb grupy urzędników i
    dziennikarzy?) Jeśli coś ma być trwałe, przekonujące i atrakcyjne, to powinno
    opierać się na prawdzie, na rzeczywistości. Jeśli trwała, przekonująca i
    atrakcyjna ma być tożsamość regionalna, to musi wyrastać z uczciwego spojrzenia
    na spuściznę kulturową, cywilizacyjną tych ziem. A nie na udawaniu, że tej
    ostatniej nie ma. Nie na jej fałszowaniu.
    Dlatego rozumiem zastrzeżenia tych osób, którym „Lubuszanka” wydaje się śmieszna
    i nie na miejscu. Zgadzam się z nimi. I nie zazdroszczę Bogu ducha winnym
    ludziom, którzy poczuli się już „Lubuszanami”. Straszny pasztet i strasznego
    gniota zafundowała Wam ta reforma administracyjna z 1999. Brnąć w te bzdury –
    trudno. Rozstać się z nimi, to tak jakby stracić kawałek siebie. Też trudno.


    bischofswalde (forum GW Zielona Góra)
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Niemiec wśród studentów
    Poszukiwanie tożsamości
    EUPEN/KOLONIA - Belgijscy uczniowie, uczęszczający do szkół we wschodniej
    Belgii, będą korzystali na lekcjach z wiedzy o społeczeństwie z niemieckich
    podręczników. Materiał lekcyjny przygotowała Federalna Centrala ds. Kształcenia
    Politycznego (BRD) w Bonn. Tym samym belgijska monarchia scedowuje swą władzę w
    sektorze edukacji zagranicznej na agencję państwową, bez zapewnienia sobie
    podobnych wpływów w Republice Federalnej Niemiec. Porozumienie jest częścią
    celowych aktywności ,,Niemieckojęzycznej Wspólnoty" w Belgii wschodniej,
    uniezależniającej się stopniowo od Brukseli i związującej się z niemieckimi
    strukturami. W sobotę publiczna telewizja ARD wyemitowała materiał, mający za
    zadanie zwiększyć sympatię dla niemieckojęzycznej ludności sąsiedniego kraju. W
    materiale tym znalazło się także miejsce na nostalgiczne spojrzenie wstecz
    jednego z występujących w nim rozmówców, wspominającego z rozrzewnieniem
    wmaszerowanie do Belgii nazistowskich oddziałów. Ludzie mieli być
    wtedy ,,oczarowani", dowiadujemy się z relacji telewizyjnej. W kręgach
    niemieckich ,,wypędzonych" żąda się przyznania mniejszościom niemieckim w
    krajach Europy Środkowo-wschodniej równie daleko idących praw jak w Belgii.


    Pomiędzy Eupen a Akwizgranem (Aachen) żyje około 71.000 wielojęzycznych
    obywateli Belgii. Cieszą się oni daleko idącą autonomią i zachowują własne
    jednostki administracyjne. Organizacyjnie koncentrują się
    wokół ,,Niemieckojęzycznej Wspólnoty". Ten przygraniczny region był obiektem
    wielu prób wywrotowych niemieckich nacjonalistów i prawicowych ekstremistów,
    znajdujących w obrębie ,,Niemieckojęzycznej Wspólnoty" pokrewne dusze. Wspólnym
    celem tych kręgów jest ,,przełamanie" niemiecko-belgijskiej granicy i
    stworzenie niemieckocentrycznego ,,regionu". W te wywrotowe przedsięwzięcia
    zaangażowane była m.in. Fundacja Hermanna Niermanna z Duesseldorfu.

    Także sobotnia relacja telewizyjna, wyprodukowana w brukselskim studio ARD i
    poświęcona wschodniej Belgii, krąży wokół idei ,,regionów". W
    obliczu ,,zanikających granic" ,,regiony" miałyby zyskiwać na znaczeniu, uważa
    twórczyni programu. Z tego względu ,,kontrapunktem" narodowej ,,utraty
    tożsamości" miałby być ,,region, w którym czuje się swe korzenie".1)
    Regionalistyczna propaganda ARD idzie w parze ze staraniami berlińskiej
    polityki zagranicznej, dążącej do przekształcenia wschodniej Belgii
    w ,,euroregion". To przeprowadzane także przy pomocy środków Unii Europejskiej
    przedsięwzięcie napotyka na opór mniejszości belgijskiej, której przypominają
    się przedwojenne próby przyłączenia do Niemiec. Ich reprezentanci nie dochodzą
    jednak w niemieckim materiale telewizyjnym do głosu. Zamiast tego pokazany jest
    niemieckojęzyczny Belg, ,,czujący się do dziś w pewnym stopniu pozbawionym
    ojczyzny", co miałoby stanowić ,,przejaw wschodniobelgijskiej historii".2)



    Specjalne reguły
    Tymczasem wschodniobelgijski DG (,,region") kontynuuje swe zbliżenie z
    niemieckimi strukturami. Jak uzgodnił w rozmowie z premierem DG, Karlem-Heinzem
    Lambertzem, nowy niemiecki ambasador w Belgii przy swej pierwszej wizycie w
    Eupen wschodniobelgijska młodzież ma być nauczana z podręczników Federalnej
    Centrali ds. Kształcenia Politycznego oraz włączona w działalność niemiecko-
    francuskich organizacji współpracy młodzieżowej.3) Te wyjątkowe uregulowania
    obowiązują w dziewięciu gminach DG, przyczyniając się do powiększania się
    różnic pomiędzy niemieckojęzycznymi i frankofońskimi obywatelami Belgii.


    Specjalne umowy
    Także na płaszczyźnie komunalnej powiększa się obszar symbiozy DG i niemieckich
    instytucji. Przedstawiciele niemieckiej gminy Monschau i belgijskiego Eupen
    podpisali latem porozumienie, rozszerzające systematycznie miejscową do tej
    pory współpracę ,,na te wszystkie obszary, gdzie kooperacja taka byłaby
    sensowna i możliwa do sfinansowania". Zaliczają się do nich m.in. ,,obszary
    kultury, turystyki, szkolnictwa".4) ,,Wprawdzie istnieje jeszcze granica, ale
    jest już ledwie wyczuwalna", oznajmia burmistrz Monschau (BRD). Zacieśniające
    się stosunki tego przygranicznego regionu z Niemcami, uprawiającego pozytywną
    dyskryminację niemieckojęzycznych, wyłącza inne gminy Belgii z
    uprzywilejowanych stosunków z Republiką Federalną Niemiec.


    Powiązania
    Napędzającą siłą polityki zbliżenia są wschodniobelgijscy socjaldemokraci,
    tworzący także w DG rząd lokalny z Karlem-Heinzem Lambertzem na czele.
    Przypisuje się im ścisłe powiązania z kancelarią państwową w Duesseldorfie,
    gdzie wschodniobelgijski regionalizm znajduje silne wsparcie. Podobnie
    intensywne stosunki utrzymują wschodniobelgijscy socjaldemokraci z politycznymi
    szczytami niemieckojęzycznej prowincji Alto Adige w południowym Tyrolu. Region
    ten jest Mekką niemieckocentrycznych nacjonalistów i areną europejskich
    ideologów regionalizmu.5)

    1) Ueber Zusammengehoerigkeit und Enge in Ostbelgien; Grenz-Echo 20.09.2004
    2) Ueber Zusammengehoerigkeit und Enge in Ostbelgien; Grenz-Echo 20.09.2004
    3) Neuer BRD-Botschafter fing mit kleinster Gemeinschaft an; Grenz-Echo
    18.09.2004
    4) Nachbarstaedte wollen Zusammenarbeit systematisch auf viele Bereiche
    ausdehnen; Grenz-Echo 07.06.2004
    5) Zobacz także: Porządek etniczny

    Zobacz także: ,,Niemicka Belgia" jako wzór dla Europy Wschodniej
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Adopcja - trudna decyzja...
    problem #1 - rodzina. rodzina blizsza i dalsza. ten problem tak naprawde
    zaczyna pojawiac sie gdy dziecko jest starsze a zwlaszcza gdy po drodze
    przytrafia ci sie wlasne dzieci. dla wielu dziadkow i cioc - twoje to twoje
    a adoptowane to adoptowane i zawsze jakos to wyjdzie. oczywiscie w najmniej
    odpowiednim momencie i potem ty musisz zbierac wszystko do kupy, bo nie chcesz
    zrywac stosunkow z rodzina a dziecku chcesz okazac, ze oni sa glupi choc niby
    chcesz zeby jakis pozytywny uklad trwal - sporo szamotania.
    problem #2 - szkola i koledzy. dzieci maja specjalna umiejetnosc wykrywania
    slabszych stron "przeciwnika" wiec potrafia dokuczyc wszelkimi mozliwymi
    haslami typu "znajda", "wlasna matka cie nie chciala" itd. trudno sie o to
    zloscic - trzeba nauczyc sie z tym zyc.
    problem #3 - wlasne dzieci. gdy sie moja corka rodzila, moj adoptowany syn mial
    6 lat. byl mocno zdegustowany, ze to jest dziewczynka i ze jest biala (moj syn
    nie jest caucasian) ale opiekowal sie nia zawsze bardzo dzielnie i do dzis sa
    najlepszymi przyjaciolmi choc bywalo bardzo niemilo gdy oboje dorastali.
    pojawialy sie rozne pytania typu "kogo kochasz bardziej" albo "czy mozemy go
    oddac z powrotem" itd. mam jeszcze najmlodszego syna, ktory przez oboje
    starszych dzieci zawsze traktowany byl jak maskotka do zabawy, co wreszcie
    powoli (ma 16 lat) zaczyna mu doskwierac i sam zaczyna wyrastac z takiej roli.
    problem #4 - on jest inny. to sie zaczyna tak naprawde dostrzegac dopiero
    w okolicach 7-8 roku zycia, gdy dziecko zaczyna pokazywac swoje cechy wrodzone,
    o ktorych nie mielismy pojecia i ktorych nie mozemy skojarzyc z niczym podobnym
    w naszych wlasnych rodzinach. wbrew pozorom to czasem bardzo przeszkadza. moja
    corka ma taki sam charakter pisma, jak moja ciotka. moj najmlodszy syn jest
    uczulony na zadlo pszczol tak samo jak moj dziadek. to sa drobiazgi, ktore
    jakos lacza nas wszystkich w rodzine. w przypadku adoptowanego dziecka
    taka "nic pajecza" - "siatka wspomnien" nie istnieje. i nie da sie jej
    zbudowac, trzeba funkcjonowac bez niej.
    problem #5 - oczekiwania. gdy sie oczekuje dziecka (swojego lub adoptowanego)
    najczesciej kazdy sobie mowi "byle tylko bylo zdrowe". to jest jednak dopiero
    poczatek. oczekiwania wobec wlasnych dzieci buduje sie na dotychczasowych
    osiagnieciach w rodzinie - dziadek skonczyl studia, mama skonczyla studia -
    naturalne jest, ze nawet nie bierzemy pod uwage, ze nasz syn czy corka studiow
    nie ukoncza. niby sie tego nie oczekuje, gdy sie jest w ciazy ale jest to po
    prostu oczywiste. i to bardzo ladnie brzmi (samej mi sie tak zdarzalo mowic),
    ze "niechby i rowy kopal byle tylko byl szczesliwy" ale to nie jest prawda. nie
    tego chcemy dla naszych dzieci. a w kazdym razie - nie tego rodzaju szczescia.
    i gdy wlasne dziecko zaczyna byc trudne w okresie dorastania, zawsze jest owa
    rodzinna przeszlosc, na ktorej mozna sie jakos tam wesprzec.gdy adoptowane
    dziecko nie chce sie uczyc i staje sie trudnym partnerem w rozmowach, czlowiek
    jest kompletnie bezradny. nie mozna sie pocieszyc, ze np. wujek jozek byl
    trudnym nastolatkiem a wyrosl na wspanialego czlowieka. jest sie samym z
    najczarniejszymi myslami.
    problem #6 - poszukiwanie tozsamosci. przychodzi moment pytan "dlaczego mnie
    nie chcieli?", "gdzie oni sa?", "czy jest jakas rodzina, ktora moglbym poznac?"
    itd. dla wielu rodzicow adopcyjnych (po 15-16-19 latach chuchania i dmuchania,
    i kochania, i traktowania jak swoje wlasne) sa to bardzo bolesnpytania. bo to
    jest kolejna rzecz, do ktorej trudno sie przyznac ale tak naprawde przez te
    lata bycia razem wiekszosc z nas (rodzicow) stara sie zbudowac wysooooki mur,
    za ktorym jest przeszlosc, o ktora niech on nie pyta. bo przeciez jest mu
    dobrze z nami, prawda? ale zapyta. i to czesto w bolesnej, nawet niegrzecznej
    formie typowej dla np. zbuntowanego nastolatka. i to nie bedzie raz. to bedzie
    wracac, jatrzyc i dla wielu rodzin stanie sie duzym cieniem w porozumieniu
    z adoptowanymy dzieckiem.
    problem #7 - niepowodzenia. kazdemu sie czasem cos nie uda ale gdy sie ma
    adoptowane dziecko trzeba sie bardzo pilnowac zeby albo nie stawiac zbyt
    wysokich, albo zbyt niskich wymagan. wiekszosc poznanych rodzicow adopcyjnych
    cierpi na te druga przypadlosc na zasadzie "on jest taki biedny, nie udalo mu
    sie, bo jest adoptowany itd." - nikt tego nie mowi glosno ale wiekszosc tak
    czuje. trzeba miec bardzo duzo samodyscypliny zeby wszystko gralo. duzo wiecej
    niz przy wlasnych dzieciach, wobec ktorych nie ma sie tego rodzaju ciagot do
    usprawiedliwiania zlych stopni w szkole czy zlego zachowania u cioci na
    imieninach.

    moja generalna rada jest taka - trzeba to zrobic na zimno. przekalkulowac sobie
    to, co sie o sobie wie. o wlasnych reakcjach na ludzkie niedoskonalosci, na
    nieprzyjemne niespodzianki, na sytuacje, w ktorych nie ma sie zadnej kontroli
    itd. przyjzyj sie najbardziej rozwydrzonym nastolatkom w autobusie i pomysl
    sobie - "to moze byc moja corka/moj syn - czy umielabym kochac i miec
    cierpliwosc dla takiego "potwora" z pryszczami i zlym humorem od rana do
    wieczora". bo to nie bedzie twoja krew z twojej krwi ani twoja kosc z twojej
    kosci - a odczujesz to naprawde, gdy taki nastolatek potraktuje cie jak
    powietrze albo odezwie sie po chamsku do twojego meza. rozne ma sie wtedy
    mysli, na ktore warto sie przygotowac.
    i nie poddawaj sie chciejstwu - jezeli ty bardzo, bardzo chcesz adoptowac a
    jednak wyczuwasz, ze np. twoj maz zrobi to, bo cie kocha ale nie jest do konca
    przekonany do tej decyzji - nie jestescie gotowi. musicie oboje wiedziec w co
    sie pakujecie, bo za duzo mozna stracic. i wzajemnie - jezeli myslisz, ze skoro
    nie mozesz miec dzieci, to powinnas adoptowac ale nie jest o tym tak do konca
    przekonana - nie poddawaj sie zadnej wewnetrznej presji.
    ludzie sie skarza, ze proces adopcyjny trwa dlugo. ja uwazam, ze powinien trwac
    co najmniej rok a moze i dwa lata zeby kazdy mial szanse jeszcze raz i jeszcze
    raz przemyslec swoja decyzje. argument, ze ludzie sie mnoza bez zastanowienia
    jest dla mnie nie do przyjecia w kontekscie adopcji. tu mamy szanse zrobic cos
    madrze i rozsadnie wiec nie nalezy sie spieszyc.
    upisalam sie za wszystkie czasy. jak chcesz wiecej, bede kontynuowac. Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • witch-world.pev.pl



  • Strona 2 z 2 • Wyszukano 46 wyników • 1, 2

    Design by flankerds.com