Oglądasz wypowiedzi wyszukane dla słów: Powiatowy Lekarz Weterynarii
Temat: Tajemnica śmierci Marka Karpia
Robert Gmyrek - kim on jest? Dla kogo pracuje???
Czego Karp nie zdążył powiedzieć przed śmiercią?
Krystyna Naszkowska 02-10-2004 , ostatnia aktualizacja 03-10-2004 12:47
Wiemy, kim jest człowiek, którego rosyjskie kontakty badał przed swą tragiczną
śmiercią Marek Karp. To mało znany publicznie, ale wielce zaradny państwowy
urzędnik
Gdy pisaliśmy o tym pierwszy raz, wiedzieliśmy tylko, że Marek Karp przed
śmiercią sprawdzał rosyjskie kontakty "wpływowej osoby z branży paliwowej".
Teraz wiemy, że chodziło o Roberta Gmyrka, dyrektora biura ds. biopaliw w
Orlenie, wcześniej wysokiego rangą urzędnika i wiceministra rolnictwa.
Zdobytych informacji Marek Karp nie zdołał już przekazać. 13 sierpnia w Białej
Podlaskiej jego auto zmasakrował białoruski tir. Kilka dni przed wypadkiem Karp
mówił, że czuje się zagrożony, odwiedził ABW. Karp cudem przeżył wypadek, ale
zmarł w szpitalu miesiąc później.
Dziś i w poniedziałek przedstawimy w "Gazecie" kulisy błyskawicznej kariery,
jaką Robert Gmyrek - w 1999 roku ledwie
powiatowy lekarz weterynarii z Kielc -
zrobił w ostatnich latach.
Rosyjski trop
Nie wiemy, co dokładnie robił w Rosji Marek Karp przed swą śmiercią. Wiemy, że
szukał dowodów na powiązania Roberta Gmyrka z rosyjskimi firmami paliwowymi i
związanych z tym przepływów pieniężnych. Prawdopodobnie także badał, czy
istniały związki Gmyrka z rosyjskimi służbami specjalnymi.
Zbigniew Wasserman, poseł PiS i wiceprzewodniczący komisji śledczej ds. Orlenu,
potwierdził, że Karp miał pracować jako ekspert komisji. Kilka dni przed
wypadkiem powiedział posłowi, że ma ważne informacje na temat Gmyrka. Obiecał,
że szczegóły poda podczas następnego spotkania. Nie zdążył.
Karp zetknął się z Gmyrkiem parę lat wcześniej. We wrześniu 2000 roku był z nim
w delegacji rządowej, która odwiedziła Gruzję, Armenię, Uzbekistan i
Azerbejdżan.
Po powrocie Karp opowiadał swojemu przyjacielowi, jak ku jego zdumieniu Robert
Gmyrek, wtedy wiceminister rolnictwa, początkowo prawie niewidoczny, nagle
ożywił się w Azerbejdżanie. Interesował się jednak nie sprawami rolnymi, lecz
handlem ropą i gazem.
Robert Gmyrek ma dobre układy w ambasadzie rosyjskiej. Jest w bliskich
stosunkach z Nikołajem Zachmatowem, szarą eminencją rosyjskiej ambasady,
oficjalnie przedstawicielem handlowym Federacji Rosyjskiej. Zachmatow, częsty
gość w inspektoracie weterynaryjnym resortu rolnictwa, zawsze najpierw
odwiedzał pokój Gmyrka, potem załatwiał inne sprawy i znowu zachodził do Gmyrka.
- My z Robertem paznakomilis, mam jeszcze dla niego buteleczkę, zapomniałem
dać - żartował do urzędników.
Poseł Chrzanowski znika
Niedawno "Tygodnik Siedlecki" dał intrygujący tytuł "Wyjazd czy ucieczka?".
Idzie o Zbigniewa Chrzanowskiego, posła SKL, który w zaskakujący sposób zniknął
ostatnio ze sceny politycznej. Dokładniej: poseł wyjechał nagle z Polski, wraz
z całą rodziną, na dzień przed śmiercią Marka Karpia. Swój spory majątek
przekazał bratu w zarządzanie. Dopiero po wylądowaniu w USA zrzekł się mandatu
poselskiego.
O wyjazd Chrzanowskiego zapytaliśmy wczoraj Roberta Gmyrka. Godzinę później
zadzwonił z USA Chrzanowski. Powiedział, że wyjechał, bo "miał dość sceny
politycznej w Polsce, a interesy łatwiej robi się w Ameryce".
Chrzanowski nikogo nie uprzedził. Zaskoczeni są zarówno koledzy politycy, jak i
mieszkańcy Makowa, gdzie mieszkał. Nie dowierzają - pisze "Tygodnik Siedlecki" -
że ktoś, kto niczego się nie obawia, może tak nagle wszystko porzucić.
Chrzanowski jest - według jego słów - przyjacielem Roberta Gmyrka. To on
zabiegał, by w lutym 1999 r. Gmyrek,
powiatowy lekarz weterynarii z Kielc,
został zastępcą głównego
lekarza weterynarii kraju. To także jemu Gmyrek
zawdzięczał awans na wiceministra rolnictwa. Chrzanowski sam był wówczas
wiceministrem i prawą ręką ministra Artura Balazsa.
W poniedziałek w "Gazecie" część druga - o tym, jak Robert Gmyrek pomaga w
załatwianiu spraw nie do załatwienia
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Mieszkania komunalne bez sensu
Wprawdzie nie na temat nieruchomosciowy, ale....
...dokładnie ukazuje naszą rzeczywistość
serwisy.gazeta.pl/kraj/1,34309,3886637.html
Ujawnił przestępstwo, stał się podejrzanym
Jarosław Sidorowicz, Szymon Jadczak2007-01-30, ostatnia aktualizacja 2007-01-31
10:50
Weterynarz spod Tarnowa pomógł w schwytaniu handlarza sprzedającego padlinę do
podsądeckiej rzeźni. W "nagrodę" prokuratura zarzuciła mu przyjęcie 400 zł
łapówek od... tegoż handlarza.
- Nie chciałem siedzieć cicho, bo nie mogę obojętnie przejść obok zła.
Potraktowano mnie więc jak przestępcę - stwierdza z żalem Jan Sobieraj,
weterynarz z podtarnowskiego Gromnika. To dzięki jego pomocy policja wpadła na
trop afery ze sprzedażą padliny do rzeźni pod Nowym Sączem. Ze śledztwa wynika,
że do zakładu w Żeleźnikowej, a później do sklepów w Polsce, Hiszpanii i
Włoszech mogło trafić mięso co najmniej 12 zdechłych krów. Jednak oprócz
handlarza padliną, właściciela rzeźni i dwóch pracujących u niego weterynarzy
prokuratura postawiła zarzuty także panu Janowi. Sobieraj został również
zawieszony w prawach
lekarza weterynarii.
Gra operacyjna
Sygnały o handlarzach skupujących padlinę i upłynniających ją w okolicznych
ubojniach docierały do tarnowskiej policji już dwa lata temu. Mechanizm był
prosty - zamiast płacić za utylizację lub leczenie ciężko chorych zwierząt,
chłopi dzwonili po zaufanego handlarza, który płacił od ręki ok. 300 zł za
sztukę.
Jednak oprócz ogólnych informacji śledczy nie dysponowali żadnymi szczegółowymi
informacjami. - Krowy zaczęły znikać z systemu Identyfikacji i Rejestracji
Zwierząt [zawiera informacje o każdej sztuce bydła w krajach UE - przyp. red.].
Tylko w ubiegłym roku ponad 20 takich przypadków przekazaliśmy do wyjaśnienia
organom ścigania - mówi Jan Grudnik,
powiatowy lekarz weterynarii z Tarnowa.
Przełom w śledztwie nastąpił wiosną 2006 r., gdy z policją skontaktował się Jan
Sobieraj, weterynarz z podtarnowskiego Gromnika. Mężczyzna podejrzewał, że za
wspomnianym procederem stoi Adam K., rolnik z pobliskiej miejscowości.
Policjanci postanowili wspólnie z Sobierajem przygotować zasadzkę na handlarza
padliną. - Gdy zostałem wezwany do chorej krowy, skontaktowałem się
funkcjonariuszami. W uzgodnieniu z nimi podjąłem grę operacyjną. Miałem
przeciągnąć sprawę i zasygnalizować, że mogą być problemy z utylizacją. Rolnik
sam zadzwonił po Adama K. - opowiada Sobieraj.
Policjanci śledzili handlarza, ale wtedy nie udało im się ustalić, gdzie trafia
trefne mięso. Dopiero za trzecim razem akcja zakończyła się sukcesem. Adam K.
został zatrzymany, gdy z padłą krową wjechał na teren rzeźni w Żeleźnikowej. Do
policyjnej izby zatrzymań trafił również Antoni S., właściciel zakładu.
Handlarz obciąża
lekarza
Handlarz nie trafił do aresztu. Według naszych informacji wniosku policji nie
poparła prokuratura. - K. zaraz po wyjściu na wolność objechał powiat i
zastraszył rolników, którzy mieli zeznawać w śledztwie. W ciągu jednego dnia
załatwił całe postępowanie - zżyma się osoba znająca kulisy śledztwa.
- Wiem, że K. odgrażał się, iż znajdzie na mnie sposób - mówi Jan Sobieraj.
Dwa tygodnie temu w domu weterynarza zjawiła się policja z nakazem stawienia
się w tarnowskiej komendzie. - Byłem zszokowany, nie wiedziałem, co się dzieje -
mówi Sobieraj. Rano stawił się na policji. Przewieziono go do prokuratora.
Usłyszał, że od Adama K. wziął 400 zł (dwa razy po 100 zł i raz 200 zł) za
wskazanie padłych krów. Co ciekawe, chodziło o przypadki, w których
weterynarz... współpracował z policją! Jeszcze tego samego dnia skonfrontowano
go z Adamem K. Według naszych informacji to właśnie zeznania handlarza są
głównym dowodem przeciwko Sobierajowi. Zastanawiające jest jednak, że
podejrzany nie potrafił wskazać nawet konkretnej daty, kiedy miał wręczyć
pieniądze weterynarzowi, ani innych charakterystycznych okoliczności.
W winę
lekarza nie wierzy
powiatowy weterynarz w Tarnowie. - W najczarniejszych
snach nie potrafię sobie wyobrazić, żeby pan Sobieraj brał łapówki - kręci
głową Jan Grudnik.
Jan Sobieraj złożył do sądu zażalenie na zatrzymanie i zastosowane sankcje (5
tys. zł poręczenia, zakaz opuszczania kraju i wykonywania zawodu).
- Sprawa jest w toku. Weryfikujemy wersję
lekarza, cały czas konfrontujemy
zebrany materiał dowodowy - lakonicznie poinformowała nas wczoraj Bożena
Owsiak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnowie.
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Jestem ekoterrorystka, wg Zalewskiego
Zakazać cyrków, w ktorych cierpią zwierzęta.
Ewa Siedlecka 19-09-2004, ostatnia aktualizacja 19-09-2004 20:33
Czy Warszawa zakaże występów cyrków ze zwierzętami? Prezydent Warszawy Lech
Kaczyński: - Jestem za, ale uchwałę powinna podjąć Rada Miasta.
Za tydzień w Warszawie zacznie się Międzynarodowy Festiwal Sztuki Cyrkowej. Czy
wystąpią na nim cyrki ze zwierzętami? Stowarzyszenie Empatia zebrało już ponad
dziesięć tysięcy podpisów pod petycją w sprawie zakazu występów takich cyrków w
Warszawie. Podpisało ją też 180 organizacji obrońców zwierząt z Polski i
świata, sześćdziesięciu naukowców, pisarzy, dziennikarzy i znanych osób, m.in.
Peter Singer, inspirator światowego ruchu wyzwolenia zwierząt, Magdalena Środa
i dziennikarka paryskiej "Kultury" i Radia Wolna Europa Alina Grabowska.
Petycja będzie przekazana prezydentowi Warszawy Lechowi Kaczyńskiemu wraz z
apelem, żeby - wzorem kilkuset miast na świecie - zakazał występów takich
cyrków w stolicy. - Jestem za zakazem, ale uchwałę powinna podjąć Rada Miasta -
powiedział nam prezydent Kaczyński.
- Zwierzęta są trzymane w ciasnych klatkach, metody tresury nierzadko wiążą się
ze stosowaniem przemocy, a zwierzęta zmuszane są do wykonywania nienaturalnych
czynności, które je ośmieszają. To sprzeczne z ustawą o ochronie zwierząt -
mówi Dariusz Gzyra ze stowarzyszenia Empatia. - Rozrywka kosztem cierpienia
zwierząt jest też szkodliwa wychowawczo, bo uczy dzieci, że można zrobić ze
zwierzęciem, co się chce.
Stowarzyszenie przekonało część kuratoriów oświaty, by uznały za niepożądane
rozprowadzanie w szkołach zniżkowych biletów na występy cyrków ze zwierzętami.
Zakaz występu takich cyrków wprowadził prezydent Bielska.
Pod naciskiem obrońców zwierząt główny
lekarz weterynarii zaczął egzekwować od
cyrków obowiązek rejestrowania scenariuszy występów zwierząt. Dariusz Gzyra: -
Piszą w nich cokolwiek, nic z tego nie wynika i nikt tego nie weryfikuje.
Rok temu Magdalena Ziętara, specjalistka ds. dobrostanu zwierząt w Głównym
Inspektoracie
Weterynarii, zapowiadała, że inspekcja ustali normy, według
których będzie można ocenić, czy scenariusz występów nie narusza ustawy, która
m.in. stanowi, że zwierzęcia nie można zmuszać do "nienaturalnych zachowań".
Normy nie powstały. - To skąd wiadomo, czy np. ubieranie niedźwiedzia czy psa
we fraczki i pióropusze jest zgodne z ich naturą? - spytaliśmy. - O to trzeba
zapytać parlamentarzystów, którzy taki przepis uchwalili - odpowiedziała
Ziętara.
Organizator warszawskiego festiwalu cyrkowego Stanisław Zalewski, właściciel
Cyrku Zalewski, zadeklarował już, że pokaże na nim swoje konie, wielbłądy i
tygrysy. Scenariusz każdego występu jest taki sam: "prezentacja sprawności
biegowej zwierząt na krótkim dystansie, sprawności ruchowej wykonywania
zwrotów, skłonów i innych figur właściwych dla gatunku, sprawności współpracy
zwierząt z jeźdźcami wykonującymi ewolucje akrobatyczne". Ten sam fragment
dotyczy ... tygrysów.
Hippopotam spłonął żywcem
We wtorek w jednym z cyrków w Solcu Kujawskim pod Bydgoszczą spłonął żywcem
hipopotam. Był własnością cyrku Polonia, nazywał się Krupik, a jego występy
polegały na służeniu za podłoże dla żonglera. Nie można go było wydostać z
klatki, bo jej drzwi otwierały się do wewnątrz, a spanikowane zwierzę je
zablokowało. Dlaczego klatki nie sprawdziła inspekcja
weterynaryjna? - Bo cyrk
nie zgłosił nam swojej obecności - powiedziano nam w bydgoskim inspektoracie.
Cyrk woził hipopotama w niebezpiecznej klatce przez co najmniej kilka miesięcy.
I żaden oddział inspekcji jej nie zakwestionował.
Zdaniem obrońców zwierząt inspektorzy
weterynarii, jeśli już kontrolują cyrki,
to na odczep się.
Powiatowy Lekarz Weterynarii z Warszawy Andrzej Majcher
przyznaje, że inspektorzy sprawdzają tylko, czy zwierzęta mają dostęp do wody i
czysto w klatce. I czy nie są chore. Wszelkie inne wymogi są - jego zdaniem -
określone zbyt enigmatycznie, żeby je można było kontrolować.
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Utylizacja
Utylizacja
Moze to nie jest dobry temat na sobotni poranek,ale ja mam szczęscie zawsze rano przeczytac cos tak "radosnego".Nie jestem "wariarem ekologicznym",ale to co sami robimy z nasza Matka Ziemią woła często o pomste do nieba.
Przed moim blokoem postawili ostatnio pojemniki pozwalajace na segregacje smieci.No i co z tego kiedy na wysypisku i tak wszystko na jedna kupe idzie,a w moim miescie oczyszczalnie scieków tylko sie ciagle "planuje",a "mądrale"
z UM nawet wniosku o dotacje z UE nie potrafia od dwoch lat napisać.
podrzucam artykuł z dzisiejszego Dziennika Polskiego.Przeczytac warto ale komentować chyba nawet nie!
Po co nam jakiś wróg,my sie sami wykańczamy!
Priony do wody
Rolnicy wyrzucają padłe krowy do rzeki, bo zakłady utylizacyjne nie dostały jeszcze państwowych dotacji
(INF. WŁ.) Rolnicy, którym zdechnie krowa, coraz częściej nie zgłaszają tego inspekcji
weterynaryjnej i nie utylizują padniętego zwierzęcia, choć wiedzą, że popełniają przestępstwo. Za utylizację musieliby zapłacić nawet do kilkuset złotych, bo zajmujące się tym zakłady nie otrzymały dotąd należnych dotacji z budżetu państwa.
Resort rolnictwa dopiero w czwartek podjął decyzję w tej sprawie, ale pieniądze trafią do zakładów nie wcześniej niż w kwietniu i nie wiadomo, czy wystarczą na wszystkie potrzeby.
Jeśli krowa padnie, właściciel ma obowiązek powiadomić o tym powiatową inspekcję
weterynaryjną, która bada zwłoki zwierzęcia na obecność prionów wywołujących BSE. Potem padlina musi trafić do zakładu utylizacyjnego, który powinien otrzymać na ten cel dotacje - nawet do 98 proc. wszystkich kosztów - z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (chodzi o to, by kwota, jaką płaci rolnik była jak najniższa).
Decyzje w sprawie dotacji dla firm utylizacyjnych powinny były zapaść do końca ubiegłego roku. Niestety, nie podjęto ich do dziś; nawet nie został ogłoszony przetarg. W rezultacie rolnicy muszą ponosić wszystkie koszty związane z utylizacją.
Jak wyliczył Mieczysław Włudzik,
powiatowy lekarz weterynarii w Miechowie, koszty mogą dochodzić nawet do 800 zł. Który rolnik tyle zapłaci i to w sytuacji, gdy i tak już poniósł dużą stratę, bo przecież padła mu krowa? Najczęściej wtedy pisze oświadczenie dla Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa - w ewidencji której zwierzę widnieje - że ubił je na własne potrzeby.
Dlaczego agencja nie rozdysponowała dotąd pieniędzy przeznaczonych dla zakładów utylizacyjnych? Jak mówi Iwona Musiał, rzeczniczka ARiMR, było to niemożliwe, bo nie został dotąd zatwierdzony plan finansowy agencji na ten rok. Okazuje się jednak, że każdy przepis można ominąć. W czwartek - choć plan nadal czeka na podpis ministra finansów - wobec protestów inspekcji
weterynaryjnej i rolników, minister rolnictwa podjął decyzję o uruchomieniu pieniędzy na utylizację.
- Do 19 marca zakłady utylizacyjne powinny złożyć wnioski o dotacje. Pieniędzy jest więcej niż poprzednio, bo od tego roku wprowadzono obowiązek utylizacji także padłych świń - mówi Paweł Janik z warszawskiej centrali ARiMR. Oznacza to jednak, że pieniądze na kontach firm utylizacyjnych pojawią się nie wcześniej niż w kwietniu - i to pod warunkiem, że ich wnioski zostaną zaakceptowane.
Ubojnie mają obowiązek przekazywania do zakładu utylizacyjnego odpadów pozostających po zabiciu bydła, które są tzw. materiałem wysokiego ryzyka, jeśli chodzi o obecność prionów. Tyle że muszą pokryć wszystkie koszty z tym związane. Bywa zatem, że ubojnia - chcąc zaoszczędzić - sprzedaje mięso ze sztuk niezbadanych przez
lekarza weterynarii, które tym samym nie są rejestrowane przez inspekcję
weterynaryjną. Odpady z tych krów wyrzuca wtedy do rzeki lub zakopuje w lesie.
Niedawno taki przypadek został ujawniony w jednej z ubojni w powiecie oświęcimskim. - Nasz
lekarz stwierdził, że zostały sprzedane cztery niezbadane krowy. Sprawę natychmiast przekazaliśmy do prokuratury, potem trafiła ona do sądu, który jednak wymierzył właścicielowi zakładu grzywnę w wysokości zaledwie 200 zł. Przecież taka kara w żadnym przypadku nie może zniechęcać do łamania prawa - mówi Grzegorz Kawiecki, zastępca małopolskiego
lekarza weterynarii. Podobnie było po wykryciu sporej wielkości nielegalnej ubojni drobiu, która została ukarana grzywną w wysokości zaledwie 1 tys. zł.
W krajach unijnych prawo jest znacznie bardziej rygorystyczne; grzywny są tak wysokie, że mogą doprowadzić nawet do bankructwa zakładu.
DOROTA STEC-FUS
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Pieski los
Pieski los
Nielegalne schronisko dla psów odkryli na swoim terenie pracownicy gminy w
Prochowicach. Prawie setka zwierząt żyła tam w tragicznych warunkach. Ich
właściciele tydzień temu zginęli w wypadku samochodowym
Schronisko mieści się w zrujnowanych zabudowaniach po dawnej jajczarni w
Lisowicach, niedaleko Prochowic. Gospodarstwo leży pod lasem, z dala od
zabudowań. Nie ma tam prądu, kanalizacji ani bieżącej wody. Dach jednej z hal
produkcyjnych się zawalił, dachówki i część cegieł z pozostałych rozkradziono.
W kwietniu budynki kupiła Ewa B. i jej przyjaciel Andrzej P., założyciele
fundacji "Integrum". Z naszych informacji wynika, że zajmowali się
wyłapywaniem bezdomnych psów. Co najmniej kilkanaście gmin z terenów
województwa dolnośląskiego, lubuskiego i wielkopolskiego podpisało z nimi
umowę. Za każde zwierzę dostawali od 150 do 200 zł. Wszystkie trafiały do
jednej z hal gospodarstwa w Lisowicach. Łącznie w makabrycznych warunkach
znalazło się tam prawie sto zwierząt.
- Nie mieliśmy o tym pojęcia - mówi Halina Kołodziejska, burmistrz
Prochowic. - Wiedzieliśmy, że ci ludzie mają jakieś psy, ale nikt nie
wiedział, że aż tyle. Nie starali się o otworzenie schroniska.
W ubiegłą niedzielę właściciele i ich ośmioletni syn zginęli pod Krotoszynem
w wypadku samochodowym - ich samochód zderzył się czołowo z cysterną
przewożącą mleko.
Halina Kołodziejska: - Na drugi dzień pracownik gminy pojechał, żeby zobaczyć
to gospodarstwo. I dopiero wtedy przeżyliśmy szok.
W zamkniętej hali bez okien uwięziona była prawie setka psów.
Jerzy Wacker, kierownik referatu gospodarki komunalnej i mieszkaniowej urzędu
w Prochowicach: - Psy razem z sukami i nawet kilkudniowe szczenięta.
Większość bardzo agresywna, bo w stadzie czują się pewniej. Część zwierząt
przypięta była łańcuchami. W pomieszczeniu panował straszliwy smród, bo
wszystkie siedziały na grubej warstwie odchodów.
Wśród psów są min cztery rodowodowe cane corso (wpisane na listę
najgroźniejszych ras), owczarki niemieckie i kaukaskie, dobermany,
rottweilery i mnóstwo kundli.
Gmina powiadomiła o nielegalnym azylu służby
weterynaryjne.
Jadwiga Haraszkiewicz,
powiatowy lekarz weterynarii: - To, co zobaczyliśmy na
miejscu, to był horror. Większość zwierząt jest chora, niektóre powinno się
uśpić. Nie wiem, jak nazwać to miejsce, bo to umieralnia, a nie schronisko.
Żeby utworzyć schronisko, trzeba spełniać odpowiednie warunki, dostać zgodę
naszą i gminy. Zwierzęta mają opiekę lekarską, nadzór, są rejestrowane. A tu?
Nie wiemy nawet, ile tam było i ile zdechło, bo nie znaleźliśmy jeszcze
żadnych dokumentów.
Andrzej P. był kiedyś w zarządzie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Pamięta
go Zofia Białoszewska z wrocławskiego TOZ. - Niezręcznie o tym mówić, bo ten
człowiek już nie żyje. Ale wyleciał stamtąd właśnie za niejasne działania,
jakie prowadził wobec zwierząt. Nie miałam pojęcia, że nadal był hyclem i to
na wielką skalę.
Ewa Gebert z fundacji OTOZ "Animals": - To przerażające, ale gminy nie
interesują się losem bezdomnych zwierząt, które trafiają w ręce rakarzy.
Płacą i niech się dzieje co chce. Kilka miesięcy temu podobną sytuację
mieliśmy w Nasielsku. Sprawa jest w prokuraturze.
Zdaniem Zofii Białoszewskiej to władze Prochowic ponoszą odpowiedzialność za
psi azyl, do powstania którego dopuścili na swoim terenie. Pani burmistrz
poprosiła już o pomoc m.in. Animals.
Ewa Gebert: - Możemy pomóc logistycznie, ale finansowo musi to udźwignąć
gmina.
Teraz codziennie psy karmią dwaj pracownicy. Zrobiono też prowizoryczny
wybieg i psy po raz pierwszy od kwietnia wyszły na dwór.
wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,3556542.html
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: (Od tematu) Psi los....
(Od tematu) Psi los....
"Gazeta Wyborcza"
Nielegalne schronisko dla psów odkryli na swoim terenie pracownicy gminy w
Prochowicach. Prawie setka zwierząt żyła tam w tragicznych warunkach. Ich
właściciele tydzień temu zginęli w wypadku samochodowym
Schronisko mieści się w zrujnowanych zabudowaniach po dawnej jajczarni w
Lisowicach, niedaleko Prochowic. Gospodarstwo leży pod lasem, z dala od
zabudowań. Nie ma tam prądu, kanalizacji ani bieżącej wody. Dach jednej z hal
produkcyjnych się zawalił, dachówki i część cegieł z pozostałych rozkradziono.
W kwietniu budynki kupiła Ewa B. i jej przyjaciel Andrzej P., założyciele
fundacji "Integrum". Z naszych informacji wynika, że zajmowali się
wyłapywaniem bezdomnych psów. Co najmniej kilkanaście gmin z terenów
województwa dolnośląskiego, lubuskiego i wielkopolskiego podpisało z nimi
umowę. Za każde zwierzę dostawali od 150 do 200 zł. Wszystkie trafiały do
jednej z hal gospodarstwa w Lisowicach. Łącznie w makabrycznych warunkach
znalazło się tam prawie sto zwierząt.
- Nie mieliśmy o tym pojęcia - mówi Halina Kołodziejska, burmistrz
Prochowic. - Wiedzieliśmy, że ci ludzie mają jakieś psy, ale nikt nie
wiedział, że aż tyle. Nie starali się o otworzenie schroniska.
W ubiegłą niedzielę właściciele i ich ośmioletni syn zginęli pod Krotoszynem
w wypadku samochodowym - ich samochód zderzył się czołowo z cysterną
przewożącą mleko.
Halina Kołodziejska: - Na drugi dzień pracownik gminy pojechał, żeby zobaczyć
to gospodarstwo. I dopiero wtedy przeżyliśmy szok.
W zamkniętej hali bez okien uwięziona była prawie setka psów.
Jerzy Wacker, kierownik referatu gospodarki komunalnej i mieszkaniowej urzędu
w Prochowicach: - Psy razem z sukami i nawet kilkudniowe szczenięta.
Większość bardzo agresywna, bo w stadzie czują się pewniej. Część zwierząt
przypięta była łańcuchami. W pomieszczeniu panował straszliwy smród, bo
wszystkie siedziały na grubej warstwie odchodów.
Wśród psów są min cztery rodowodowe cane corso (wpisane na listę
najgroźniejszych ras), owczarki niemieckie i kaukaskie, dobermany,
rottweilery i mnóstwo kundli.
Gmina powiadomiła o nielegalnym azylu służby
weterynaryjne.
Jadwiga Haraszkiewicz,
powiatowy lekarz weterynarii: - To, co zobaczyliśmy na
miejscu, to był horror. Większość zwierząt jest chora, niektóre powinno się
uśpić. Nie wiem, jak nazwać to miejsce, bo to umieralnia, a nie schronisko.
Żeby utworzyć schronisko, trzeba spełniać odpowiednie warunki, dostać zgodę
naszą i gminy. Zwierzęta mają opiekę lekarską, nadzór, są rejestrowane. A tu?
Nie wiemy nawet, ile tam było i ile zdechło, bo nie znaleźliśmy jeszcze
żadnych dokumentów.
Andrzej P. był kiedyś w zarządzie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Pamięta
go Zofia Białoszewska z wrocławskiego TOZ. - Niezręcznie o tym mówić, bo ten
człowiek już nie żyje. Ale wyleciał stamtąd właśnie za niejasne działania,
jakie prowadził wobec zwierząt. Nie miałam pojęcia, że nadal był hyclem i to
na wielką skalę.
Ewa Gebert z fundacji OTOZ "Animals": - To przerażające, ale gminy nie
interesują się losem bezdomnych zwierząt, które trafiają w ręce rakarzy.
Płacą i niech się dzieje co chce. Kilka miesięcy temu podobną sytuację
mieliśmy w Nasielsku. Sprawa jest w prokuraturze.
Zdaniem Zofii Białoszewskiej to władze Prochowic ponoszą odpowiedzialność za
psi azyl, do powstania którego dopuścili na swoim terenie. Pani burmistrz
poprosiła już o pomoc m.in. Animals.
Ewa Gebert: - Możemy pomóc logistycznie, ale finansowo musi to udźwignąć
gmina.
Teraz codziennie psy karmią dwaj pracownicy. Zrobiono też prowizoryczny
wybieg i psy po raz pierwszy od kwietnia wyszły na dwór.
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Czy zakładacie ewentualność, że Wasz labrador ....
pogryzł szesnastoletnią dziewczynę, straciła...
"Pitbull pogryzł szesnastoletnią dziewczynę
wczoraj
Szesnastoletnia tomaszowianka i jej ojciec cudem uniknęli śmierci.
Zostali zaatakowani przez własnego psa - rozwścieczonego pitbulla.
Dziewczyna ostatkiem sił zabiła nożem rozjuszone zwierzę.
Dwuletni pitbull rzucił się na swoją panią wczoraj przed południem.
Dziewczyna z rozległymi ranami kąsanymi lewego ramienia i
przedramienia trafiła do szpitala. Przewieziono ją do Kliniki
Chirurgii Ogólnej i Chirurgii Ręki w Trzebnicy w województwie
dolnośląskim, gdzie chirurdzy przeszczepili jej uszkodzone żyły
przedramienia z nogi.
- Beata chciała wyprowadzić psy na dwór - mówi Łukasz Tomczyk,
narzeczony dziewczyny, który mieszka z jej rodziną. Suki wyszły
spokojnie, ale pies - pitbull, odwrócił się w drzwiach i bez
wyraźnego powodu rzucił się na Beatę. Rozwścieczony zaczął szarpać
jej rękę, wygryzając mięśnie z przedramienia. Krzyk córki usłyszał
chory ojciec.
::: Reklama :::
Mężczyzna, choć ma problemy z chodzeniem, ruszył córce na pomoc.
Potknął się, uderzył głową w futrynę drzwi, upadł i zemdlał. Jego
córka się nie poddała. Walczyła o życie swoje i ojca.
- Nie wiem, skąd Beata znalazła tyle sił - opowiada Łukasz łamiącym
się głosem. - Widziała, jak pies rzucił się na ojca. Choć straciła
mnóstwo krwi, pobiegła do kuchni po nóż. Zabiła psa jednym ciosem.
Pogotowie zabrało pogryzioną szesnastolatkę. Jej ojciec, mimo urazu
klatki piersiowej i rany przedramienia, odmówił przyjęcia pomocy
sanitariuszy. - Zdrowiu narzeczonej nie grozi niebezpieczeństwo -
zapewnia Łukasz Tomczyk.
- Dla naszej nienarodzonej córeczki było za późno. Pod wpływem
silnych doznań kruszynce stanęło serduszko - załamany Łukasz z
trudem powstrzymuje łzy.
Pogryziona tomaszowianka przeszła wczoraj po południu bardzo
skomplikowaną operację.
Lekarze z Ośrodka Replantacji Kończyn im.
św. Jadwigi w Trzebnicy musieli zrekonstruować 25 cm tętnicy
ramiennej.
- Mięsień w tym miejscu został wygryziony. Ponadto dziewczyna miała
zmiażdżony łokieć i zwichnięte stawy - tłumaczy dr Adam
Domanasiewicz, który operował Beatę W. - Wydaje się, że sytuacja na
razie jest opanowana. Udało się przywrócić krążenie w kończynie -
cieszy się dr Domanasiewicz.
Jednak o sukcesie
lekarzy będzie można mówić dopiero za kilka dni.
- Uszczerbki spowodowane przez psa były poważne. Boimy się jeszcze
komplikacji związanych z możliwymi infekcjami bakteryjnymi -
zastrzega dr Jerzy Jabłecki, który także operował tomaszowiankę.
Nie wiadomo, jak długo 16-latka zostanie pod opieką specjalistów w
szpitalu w Trzebnicy. Na pewno czeka ją długa rekonwalescencja.
Wczorajszej tragedii przy ul. Diamentowej w Tomaszowie nikt się nie
spodziewał. Nie wiadomo, dlaczego dwuletni pitbull rzucił się na
nastolatkę.
Trzy psy mieszkały z rodziną W. od lat. Miały doskonałe warunki -
troskliwych właścicieli i ogród, w którym mogły do woli biegać.
Zwierzęta - dwa mieszańce amstaffa i pitbull - na co dzień trzymane
były w domu. Nie sprawiały kłopotów. Na furtce posesji przy ul.
Diamentowej wisi tabliczka ostrzegająca przed złym psem. Jednak
sąsiedzi podkreślają, że psy zawsze były spokojne.
- Nigdy nie widziałem, żeby były agresywne - mówi pan Andrzej,
mieszkaniec ul. Diamentowej. - Nawet nie szczekały na obcych
przechodniów. Nie mogę uwierzyć w to co się stało - dodaje
zszokowany sąsiad rodziny W.
Wytłumaczenia nagłego napadu agresji psa nie znajdują nawet
specjaliści od zachowań zwierząt. - Z tego co ustaliła wstępnie
policja wynika, że nie doszło do zaniedbań ze strony właścicieli
psów - mówi Krzysztof Zając,
powiatowy lekarz weterynarii w
Tomaszowie. - Jednak trzeba pamiętać, że zachowania psów są niekiedy
bardzo skomplikowane i trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego
akurat ten pitbull tak się zachował.
Głowa zabitego psa została wysłana do Zakładu Higieny
Weterynarii w
Łodzi do badania na wściekliznę. Właściciel nie dostarczył policji
zaświadczenia o szczepieniach.
W ustawie o ochronie zwierząt wymienionych jest 11 psich ras
uznanych za szczególnie agresywne. Na posiadanie psa jednej z tych
ras trzeba mieć zezwolenie od psychologa, wydawane w trybie podobnym
jak pozwolenie na broń. Na liście agresywnych ras nie ma jednak
amstaffów ani pitbulli.
Arkadiusz Wojciechowski - POLSKA Dziennik Łódzki "
sieradz.naszemiasto.pl/wydarzenia/818382.html
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Rozporządzenie Lekarza Weterynarii - zagrożenie
Rozporządzenie
Lekarza Weterynarii - zagrożenie
Powiatowy Lekarz Weterynarii wydał informację i rozporządzenie na temat
zagrożenia wścieklizną w Częstochowie:
Informuję, że dnia 21 września 2006r. w badaniu laboratoryjnym stwierdzono
wściekliznę u nietoperza na terenie miasta Częstochowy.
Teren skwerku u zbiegu ulic Armii Krajowej i Godebskiego ustala się jako
ognisko choroby. Ustala się na okres 3 miesięcy jako obszar zagrożony
wścieklizną teren w granicach administracyjnych miasta Częstochowy.
W ognisku choroby i obszarze zagrożonym obowiązuje:
Zakaz swobodnego puszczania psów, a w razie ich wyprowadzania nałożenia
kagańca i prowadzenie na uwięzi;
Zakaz swobodnego puszczania kotów;
Zakaz targów, pokazów, konkursów psów, kotów i innych ssaków;
Unikanie bezpośredniego kontaktu ze zwierzętami wolno żyjącymi i bezpańskimi.
Niezwłoczne odosobnienie i obserwację zwierząt podejrzanych o chorobę lub
zakażenie;
Zgłaszanie do
Powiatowego Lekarza Weterynarii w Częstochowie osób, których
zwierzęta miały kontakt ze zwierzęciem chorym lub podejrzanym o zakażenie.
Powiatowy Lekarz Weterynarii w Częstochowie
Jerzy Smogorzewski
Ponadto w swym Rozporządzeniu nr 1/2006 z dnia 22 września 2006r. w sprawie
zwalczania wścieklizny u zwierząt wolno żyjących na terenie miasta
Częstochowy (
Powiatu Częstochowskiego Grodzkiego)
Powiatowy Lekarz
Weterynarii w Częstochowie nakazuje:
Oczyszczenie, odkażenie albo niszczenie przedmiotów, które miały kontakt ze
zwierzętami chorymi lub podejrzanymi o chorobę.
Bezwzględne stosowanie przez wszystkich zasad postępowania przewidzianych
przepisami rozporządzenia MR i RW z dnia 7 stycznia 2005r. w sprawie
zwalczania wścieklizny (Dz.U. nr 13 poz. 103)
Zgłaszanie do
Powiatowego Lekarza Weterynarii w Częstochowie osób, których
zwierzęta miały kontakt ze zwierzęciem chorym lub podejrzanym o zakażenie.
Właściciele zwierząt, u których stwierdzono objawy wzbudzające
podejrzenie wścieklizny, zobowiązani są natychmiast izolować je od innych
zwierząt i zgłosić podejrzenie zachorowania do najbliższego zakładu
leczniczego dla zwierząt lub do
Powiatowego Lekarza Weterynarii w
Częstochowie przy ul. Tkackiej 3/5.
Zwłoki padłych lub zabitych zwierząt podejrzanych o wściekliznę powinny być
zabezpieczone w sposób wykluczający możliwość zakażenia ludzi lub zwierząt i
natychmiast dostarczone do
Powiatowego Inspektoratu
Weterynarii w
Częstochowie przy ul. Tkackiej 3/5.
Otwieranie zwłok padłych zwierząt może odbywać się jedynie w obecności
lekarza weterynarii.
Zabrania się w obszarze ogniska choroby grzebania padłych lub zabitych
zwierząt.
Powiadamia się, że:
Kto nie stosuje się do nakazów, zakazów i ograniczeń wydanych w celu
zwalczania choroby zakaźnej, wymienionych w art. 45 pkt. 3-6 ustawy z dnia 11
marca 2004r. o ochronie zdrowia zwierząt oraz zwalczaniu chorób zakaźnych
zwierząt (Dz.U. nr 69 poz. 625 z późn. zm.) oraz w niniejszym
rozporządzeniu podlega grzywnie lub karze ograniczenia wolności.
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Ptasia grypa w Ostrowcu ?
Ptasia grypa w Ostrowcu ?
"Ostrowiec kontra ptasia grypa
Inspekcja
Weterynaryjna w Ostrowcu powołała specjalistyczny sztab, który w
razie zgłoszenia przypadku zachorowania na ptasią grypę udaje się na miejsce
w celu pobrania próbek padłego ptaka lub jego odchodów. Został także
przygotowany plan gotowości zwalczania wysoce zjadliwej grypy ptaków w całym
powiecie ostrowieckim, a co ważne - istnieje odrębny plan dla sekretarki
przyjmującej zgłoszenia wystąpienia choroby.
-Nic, co jest w zawarte w planach, nie jest z przypadku, wszystko zostało
opracowane w najmniejszym szczególe. Gotowość do działania Inspekcji
Weterynaryjnej jest duża, potrzebna jest jednak także pomoc mieszkańców –
informuje
powiatowy lekarz weterynarii, Jan Karp. W piątkowym zebraniu w
Powiatowym Inspektoracie
Weterynarii uczestniczyli wszyscy przedstawiciele
instytucji, które w razie wybuchu epidemii muszą być gotowe do akcji:
komendanci policji i straży pożarnej, dyrekcja sanepidu, reprezentanci
gminnych zespołów kryzysowych, a przede wszystkim Inspektor do spraw
zarządzania kryzysowego i
Powiatowy Lekarz Weterynarii. Na spotkaniu skupiono
uwagę głównie nad postępowaniem w przypadku wystąpienia ptasiej grypy w
ostrowieckim powiecie.
Dodatkowo jutro zostanie przeprowadzone specjalistyczne szkolenie dla policji
i straży pożarnej przez Inspekcje
Weterynaryjną.
Strach pustoszy apteki
Z ostrowieckich aptek znikły wszystkie szczepionki przeciwko grypie. To
następstwo doniesień, że szczepionka osłabia objawy ptasiej grypy. Mieszkańcy
Ostrowca ulegli panice i wykupili szczepionki na pniu.
-Nie mamy szczepionki od około tygodnia, wykupywana była po kilka sztuk.
Klienci kupowali po 5 –6 -mówi jedna z aptekarek. Ludzie jednak nadal o nią
pytają. Mamy wprawdzie inny preparat, ale jest stosunkowo drogi.
Szczepionek brakuje nie tylko w aptekach, ale przede wszystkim w hurtowniach.
Lek ma się pojawić dopiero pod koniec listopada.
-To skandal, żeby nie było nawet szczepionek w hurtowniach, a jeżeli w ciągu
tego miesiąca ktoś z naszego miasta zachoruje, co wtedy - obawia się jedna z
mieszkanek os. Rosochy. Chciałam kupić szczepionkę dla dzieci, a teraz
pozostaje mi tylko czekać. Paraliżujący strach przed chorobą powoduje
zwiększoną liczbę pacjentów w przychodniach. Nic dziwnego, służby
epidemiologiczne nie poinformowały szczegółowo o formach zakażenia i o
możliwych objawach.
-Ze złożonego zamówienia na szczepionki przeciwko grypie dostaniemy tylko 50
proc. Będą trudności z dostawą. Szczepionki, które ostatnio otrzymaliśmy
rozeszły się w ciągu jednego dnia. Być może dostaniemy je w przyszłym
tygodniu. Podobnie jak w poprzednim roku Stany Zjednoczone dostały dużą ilość
szczepionek, a na Europę zostało mało -stwierdza Robert Szpara, dyrektor
Zakładu Opieki Zdrowotnej „Rodzina”. Zauważyć można większe zainteresowanie
niż w ubiegłym roku. Pacjenci objawiają się zachorowania. Na pewno
zaszczepienie się będzie powodować złagodzenie objawów. jbo
Szukamy ptasiej grypy
Jedna z podostrowieckich miejscowości. Czwartek. Ferma drobiu.
-Proszę pana, szukamy ptasiej grypy - żartujemy.
-To jedźcie tam gdzie ona jest. Tu jej nie ma - odpowiada właściciel, niezbyt
zachwycony naszym widokiem. -Co mi gazeta pomoże, jakby się coś stało -
dorzuca.
-No nic, ciekawi jesteśmy, czy ktoś panu pomaga, były jakieś szkolenia,
spotkania -pytamy.
-Tak, byłem na jednym w Polańczyku jeszcze we wrześniu. Wiem wszystko, nie
ulegam panice. Moje kurczaki są zresztą schowane, nie biegają gdzie popadnie.
-Nie boi się pan strat, spowodowanym ptasią grypą. Nie będzie mógł pan
handlować żywym drobiem.
-Żywego drobiu nie sprzedawałem, więc nie.
-A na wsi ktoś wie o ptasiej grypie i o zakazie utrzymywania drobiu na
otwartej przestrzeni. -Były chyba jakieś ulotki. A jak jest, to ja nie wiem.
Nie obchodzą mnie inni. Nie mam czasu rozmawiać. Do widzenia.
Kilka metrów dalej. Otwarta furka, po podwórku biega stadko kur, kilka kroków
dalej kolejne i kolejne…
Ten sam dzień Ostrowiec. Centrum miasta, ul. Sienkiewicza. Stadko kur w
najlepsze paraduje po jednym z ogródków…".
(zrodlo: GO, 24.10.2005 r.)
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: To straszne ...
Artykuł z Echa Dnia
Konała w centrum miasta
Potrącona przez samochód sarenka przez dwie godziny dogorywała w męczarniach. Na jej cierpienia obojętni pozostali weterynarze, leśnicy i myśliwi.
Młoda sarna potrącona przez samochód przez dwie godziny dogorywała na oczach przechodniów. (A. Wykrota-Przysiwek)
Blisko dwie godziny trwała agonia młodej sarny, która wpadła pod samochód w centrum Ostrowca. Rannego zwierzęcia pilnowali strażnicy miejscy, bo alarm w instytucjach mających pomagać zwierzętom nie przyniósł żadnego skutku.
Było kilka minut przed godziną 8, kiedy przed wjeżdżający pod górę przy ulicy Okólnej samochód osobowy wypadła znienacka sarna. Kierowca nie zdążył zahamować, zwierzę zostało poważnie zranione. - To była młodziutka sarenka. Kiedy na miejsce przyjechali wezwani przez mieszkańców funkcjonariusze Straży Miejskiej, w okolicach błąkała się cały czas matka zwierzęcia, widać szukała małego - opowiada Andrzej Kaniewski, komendant ostrowieckich strażaków miejskich.
ŻAL SERCE ŚCISKAŁ
Ranna sarenka upadła obok chodnika przy skrzyżowaniu ulicy Okólnej z Denkowską - tuż przy drodze prowadzącej na położone poniżej Targowisko Miejskie. Przechodnie nie kryli żalu na widok krwawiącego zwierzęcia. Rodzice zasłaniali oczy dzieciom, żeby nie patrzyły na dogorywające zwierzę. - Mówię swojej córce, że zwierzęta trzeba kochać, a teraz mam jej pozwalać patrzeć, jak na ulicy w środku miasta kona sarna? - mówi Ewa Kochańska, mama czteroletniej Natalki.
reklama
NIE MIAŁ KTO POMÓC
Agonia sarny trwała dwie godziny. Bo mimo że pilnujący zwierzęcia strażnicy miejscy zaalarmowali różne instytucje, które mają pomagać zwierzętom, to przedstawiciele żadnej z nich nie pokwapili się, by ulżyć cierpiącej sarnie. - O sprawie został powiadomiony
powiatowy lekarz weterynarii, nadleśnictwo, dwa koła łowieckie. Zgodnie z przepisami dzikie zwierzęta żyjące w lasach są własnością skarbu państwa - wyjaśnia Andrzej Kaniewski, komendant Straży Miejskiej w Ostrowcu Świętokrzyskim.
- Wykluczam, by starosta lub jego wydziały zajmowały się przypadkami takimi jak ten, o którym zresztą pierwszy raz słyszę. Nie mam służb, które takimi przypadkami mogły się zająć, chociaż jeśli takie sytuacje się zdarzają, to staram się ustalić, kto powinien reagować - odpowiada nadzorujący tereny skarbu państwa starosta ostrowiecki Waldemar Marek Paluch.
KTO ZA TO ODPOWIADA?
- Dzikie zwierzęta w mieście to kłopotliwa i skomplikowana sytuacja, także pod kątem odpowiedzialności za nie. Są własnością skarbu państwa, ale kiedy dochodzi do wypadku na drodze, to właściwie kompetentnym jest zarządca drogi. Ale my jako leśniczy za to nie odpowiadamy - wyjaśnia jeden z leśniczych z Nadleśnictwa Ostrowiec Świętokrzyski. Prosi o anonimowość, podobnie jak prezes jednego z kół łowieckich, który kwituje sprawę krótko: - Myśliwi nie mają nic do tego. W przypadku kolizji drogowej, uprzątnięcie zwierzęcia to zadanie gminy, w tym przypadku gminy Ostrowiec.
- Nie mamy możliwości, by wkraczać w takie sytuacje, nawet zastrzyków do uśpienia nie mamy. Zdecydowaliśmy, że to zwierzę zostanie uśpione przez weterynarza w lecznicy w Szewnej. Zabrał je Zakład Usług Miejskich - dodaje Jan Karp,
powiatowy lekarz weterynarii w Ostrowcu Świętokrzyskim.
Kiedy po dwóch godzinach agonii zwierzę zostało zabrane, interwencja weterynarza nie była potrzebna - sarenka już nie żyła. Jan Karp wydał decyzję, by martwą sarnę zutylizować, zaś łeb zbadać na ewentualność wścieklizny.
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: ZOO pozbywa się kotów w okrutny sposób!!
ZOO pozbywa się kotów w okrutny sposób!!
W dodatku "Wrocław" do Gazety Wyborczej ukazał się taki oto artykuł (pozwolę
sobie zacytować całość):
"Wrocławskie zoo musi się pozbyć ponad stu kotów. - Oddamy je w dobre ręce,
nawet zaszczepimy na pożegnanie - deklaruje dyrektor ogrodu Radosław
Ratajszczak.
Kiedy jesienią zeszłego roku
powiatowy lekarz weterynarii kontrolował zoo,
stwierdził, że kotów i psów jest w ogrodzie za dużo, dlatego nakazał, aby
ogród się ich pozbył. Podczas spisu inwentarza okazało się, że zoo mieszkają
163 koty. W tym roku blisko 50 zwierzaków wyjechało z Wrocławia. -
Znaleźliśmy dla nich miejsce w licencjonowanym schronisku dla zwierząt poza
miastem - mówi dyrektor Ratajszczak. - Kilka kotów trafiło do ludzi, którzy
chcieli się nimi zaopiekować.
Na przykład jedna z pracownic wzięła kotka bez łapki, który razem z 16 innymi
mieszkał w budynku dyrekcji. - Żadnego zwierzęcia nie chcemy skrzywdzić -
podkreśla dyrektor.
Dlaczego koty nie mogą mieszkać w zoo?
* Bo roznoszą choroby i już były przypadki w ogrodzie, gdy zwierzęta
egzotyczne umierały na choroby przenoszone przez koty. Poza tym roznoszą
toksoplazmozę, groźną też dla ludzi.
* Bo niektóre z nich są agresywne, zdarzało się, że atakowały zwiedzających,
zwłaszcza dzieci. - Mimo, że nasze koty są szczepione przeciw wściekliźnie,
obowiązuje nas procedura obowiązująca przy pogryzieniu przez zwierzę na
terenie zoo - tłumaczy dyrektor. - Co oznacza konieczność przebadania kota w
kierunku wścieklizny oraz złożenia stosownych raportów do władz. I tak w roku
2004 były trzy takie przypadki, ale w roku 2006 już siedem.
* Bo samo jedzenie dla kotów kosztuje ogród prawie tysiąc złotych
miesięcznie, a szczepienie i sterylizacja - po kilkanaście tysięcy rocznie.
* Bo są też zagrożeniem dla mniejszych zwierząt. W wolierach przeżywają tylko
te ptaki, które przetrwały stres wywołany przez koty chodzące po klatkach. -
Koty są śmiertelnie groźne dla drobnych ptaków śpiewających, szczególnie
naziemnych słowików. Kiedyś było ich we wrocławskim zoo mnóstwo, ale
wszystkie wyginęły za sprawą kotów - wyjaśnia dyrektor.
W ogrodzie ma zostać tylko dziesięć kotów. Zaszczepione i wysterylizowane
będą mieszkały w zamkniętych pomieszczeniach: magazynach, budynkach
administracji. Przydadzą się tam do walki z myszami.
Katarzyna Lubiniecka
Kto chciałby się zaopiekować kotem z zoo, niech przyjdzie do ogrodu w
godzinach pracy administarcji - w dni robocze między godz. 8 a 15."
UWAGA!!
Pojawiła się informacja w wwiadomościach lokalnych. Krotka ale treściwa.
Dyrektor Zoo powiedział, ze 50 kotów trafilo do schroniska w Kościanie,
kilkanaście wzieli pracownicy, resztę dobrzy ludzie a koło 70- kilka jest w
Zoo.
Oto informacje na temat schroniska w Koscianie:
www.koscian.net/modules.php?name=News&file=article&sid=1287
www.koscian.net.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1607
Wygląda na to, że dyrektor wywiózł koty do nieistniejącego schroniska bo nie
ma schroniska w Kościanie. W takim razie ,jak dyrektor ZOO może mówić
publicznie, że koty tam pojechały ?
Obawiam się , że tam się stało coś strasznego.
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: rekrutacja do przedzszkoli
Sekretariat Prezydenta
ul. Sukiennice 9
50-107 Wrocław
pokój 103
tel. (071) 777-82-01
tel. (071) 344-77-95
fax (071) 344-80-56
e-mail: bpr@um.wroc.pl
Wiceprezydent - Jarosław Obremski
50-141 Wrocław
pl. Nowy Targ 1/8
pokój 105, I piętro
tel. (071) 777-72-59
fax (071) 777-73-08
e-mail: ww2@um.wroc.pl
Wiceprezydentowi podlega:
Departament Spraw Społecznych
Wiceprezydent nadzoruje:
Jednostki Pomocy Społecznej
Jednostki Kultury
Jednostki Sportu i Rekreacji
Jednostki Zdrowia
Jednostki Oświaty
Wiceprezydent - Wojciech Adamski
50-141 Wrocław
pl. Nowy Targ 1/8
pokój 234, II piętro
tel. (071) 777-75-91, 777-84-60
fax (071) 777-75-87
e-mail: ww1@um.wroc.pl
Wiceprezydentowi podlega:
Departament Nieruchomości
Wiceprezydent nadzoruje:
Zarząd Zasobu Komunalnego
Zarząd Geodezji i Katastru Miejskiego
Zarząd Gospodarki Odpadami
Wiceprezydent - Sławomir Najnigier
50-141 Wrocław
pl. Nowy Targ 1/8
pokój 155, I piętro
tel. (071) 777-70-49, 777-70-50
fax (071) 777-86-80
e-mail: ww3@um.wroc.pl
Wiceprezydentowi podlega:
Departament Infrastruktury i Gospodarki
Wiceprezydent nadzoruje:
Zarząd Dróg i Komunikacji
Zarząd Inwestycji Miejskich
Zarząd Cmentarzy Komunalnych
Zarząd Zieleni Miejskiej
Miejski Ogród Zoologiczny
Wrocławski Tor Wyścigów Konnych
Fundacja "Convention Bureau Wrocław"
Wiceprezydent - Adam Grehl
50-141 Wrocław
pl. Nowy Targ 1/8
pokój 130, I piętro
tel. (071) 777-70-54, 777-72-43
fax (071) 777-86-84
e-mail: ww4@um.wroc.pl
Wiceprezydentowi podlega:
Departament Architektury i Rozwoju
Wiceprezydent nadzoruje:
Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego
Powiatowy Lekarz Weterynarii
Schronisko dla Zwierząt
Skarbnik Miasta - Maciej Bluj
50-107 Wrocław
ul. Sukiennice 10
pokój 204, II piętro
tel. (071) 777-74-83, 777-82-70
fax (071) 777-83-55
e-mail: skw@um.wroc.pl
Skarbnikowi Miasta podlega:
Departament Finansów Publicznych
Skarbnik Miasta nadzoruje:
Zarząd Obsługi Jednostek Miejskich
Sekretarz Miasta - Włodzimierz Patalas
50-141 Wrocław
pl. Nowy Targ 1/8
pokój 107, I piętro
tel. (071) 777-70-52
fax (071) 777-86-86
e-mail: smw@um.wroc.pl
Sekretarzowi Miasta podlega:
Departament Obsługi i Administracji
Sektetarz Miasta nadzoruje:
Archiwum Miejskie Wrocławia
Powiatowy Urząd Pracy
Sekretariat Biura Rady Miejskiej
ul. Sukiennice 9,
II piętro, p. 202
tel. (71) 777-83-50
fax (71) 344-17-47
e-mail: brm@um.wroc.pl
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Agresywny owczarek z Dysa trafił w końcu na obs...
Zanim zaczniesz szczekać, doucz się:
"Dz.U. 2004 Nr 69 poz. 625
USTAWA
z dnia 11 marca 2004 r.
o ochronie zdrowia zwierząt oraz zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt
Art. 56.
1. Psy powyżej 3 miesiąca życia na obszarze całego kraju oraz lisy wolno żyjące na
obszarach określonych przez ministra właściwego do spraw rolnictwa podlegają
obowiązkowemu ochronnemu szczepieniu przeciwko wściekliźnie.
2. Posiadacze psów są obowiązani zaszczepić psy przeciwko wściekliźnie w terminie
30 dni od dnia ukończenia przez psa 3 miesiąca życia, a następnie nie rzadziej
niż co 12 miesięcy od dnia ostatniego szczepienia.
3. Szczepień psów przeciwko wściekliźnie dokonują
lekarze weterynarii świadczący
usługi
weterynaryjne w ramach działalności zakładu leczniczego dla zwierząt.
4. Psy poddane szczepieniu podlegają wpisowi do rejestru prowadzonego przez
lekarzy
weterynarii, o których mowa w ust. 3. Po przeprowadzeniu szczepienia
posiadaczowi psa wydaje się zaświadczenie lub dokonuje się wpisu w paszporcie,
o którym mowa w art. 24e ust. 2.
/.../
art. 85
1a. Kto uchyla się od obowiązku ochronnego szczepienia psów przeciwko wściekliźnie,
a w przypadku wprowadzenia obowiązku ochronnego szczepienia kotów
przeciwko wściekliźnie – od tego obowiązku
– podlega karze grzywny."
Oraz:
"§ 2. 1.
Powiatowy lekarz weterynarii, po otrzymaniu zawiadomienia o podejrzeniu
wystąpienia choroby, podejmuje niezwłocznie czynności mające na celu wykrycie
lub wykluczenie tej choroby.
/.../
6.
Powiatowy lekarz weterynarii nakazuje niezwłoczne odosobnienie zwierzęcia
podejrzanego o chorobę lub zakażenie, które mogło zakazić wirusem choroby
człowieka, oraz:
1) nakazuje:
a) obserwację tego zwierzęcia trwającą 15 dni,
b) badania tego zwierzęcia w czasie trwania obserwacji;
2) zakazuje zabicia tego zwierzęcia do czasu zakończenia obserwacji.
7.
Powiatowy lekarz weterynarii może przedłużyć okres obserwacji, o której mowa
w ust. 6, do 21 dni w przypadku, gdy po 15 dniach obserwacji niemożliwe jest
s
twierdzenie lub wykluczenie choroby.
8.
Powiatowy lekarz weterynarii przeprowadza badanie, o którym mowa w ust. 6 pkt
1 lit. b, w pierwszym, piątym, dziesiątym i piętnastym dniu od dnia
prawdopodobnego zakażenia człowieka wirusem choroby lub pogryzienia
człowieka.
www.abc.com.pl/serwis/du/2005/0103.htm
Przepisów kodeksu karnego i kodeksu wykroczeń cytował nie będę, choć też coś by
się znalazło: utrudnianie czynności urzędowych, narażenie życia i zdrowia itd.
Prawa Człowieka - to potem...:P
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Ożywić serce miasta
przeczytałem w Dzienniku Wschodnim
Rzucili gołębie na pożarcie
Urzędnicy z Zamościa urządzili polowanie na ptaki ze Starówki
Bezduszne wybicie siedemdziesięciu chronionych gołębi zarzucają ornitolodzy
władzom Zamościa. Uśmiercone ptaki zostały zjedzone przez egzotyczne zwierzęta
z miejscowego zoo. Obrońcy praw zwierząt domagają się ukarania winnych
barbarzyństwa.
Przed tygodniem w Wydziale Gospodarki Mieszkaniowej, Ochrony Środowiska i
Infrastruktury Komunalnej Urzędu Miasta Zamość zapadła decyzja: wyłapać
gołębie. Dlaczego? – Jakieś takie pokulone były, no i brudziły niemiłosiernie –
tłumaczył nam wczoraj szef tego wydziału Roman Kozak. Wyrok zapadł, a wykonanie
zadania zlecono firmie zajmującej się utrzymaniem porządku w mieście. –
Wszystko odbyło się humanitarnie, zgodnie z prawem, po konsultacji z inspekcją
weterynaryjną – zapewnił nas Kozak.
Ale ornitolodzy są innego zdania. Ptaki zostały uśmiercone i przekazane do
zamojskiego zoo. Tam, jako karma, zniknęły w żołądkach egzotycznych zwierząt.
– To ewidentne złamanie Ustawy o ochronie zwierząt – nie ma wątpliwości
Wojciech Muza z Zarządu Głównego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. – Decyzji
o uśmierceniu zwierząt nie może podjąć nikt z Urzędu Miasta. Może to zrobić
jedynie
powiatowy lekarz weterynarii.
Ale ten, jak twierdzi, nic o tym nie wiedział. – Nie wiem, kto podjął taką
decyzję i nie będę jej komentował. Tak czy inaczej inspekcja
weterynaryjna nic
do tej sprawy nie ma – stwierdził Przemysław Pogudź,
powiatowy lekarz
weterynarii w Zamościu. – Pewne jest natomiast, że gołębie, które opanowały
zamojską Starówkę, ale także inne rejony miasta, nie są ptakami chronionymi. To
po prostu zdziczała forma gołębia domowego, który wymknął się spod kontroli
hodowców.
– Bzdura – ripostuje Przemysław Stachyra, ornitolog z Roztoczańskiego Parku
Narodowego. – To miejska forma gołębia skalnego, tzw. gołąb miejski. Podlega on
całkowitej ochronie. Konsultowałem się w tej sprawie ze specjalistą, który
zajmuje się gołębiami w Warszawie. Jest zszokowany tym, co się stało w
Zamościu. To przestępstwo.
Skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby pozbyć się ptaków? – Od lat na każdej
sesji, na każdej komisji, na każdym zebraniu mieszkańców mówiono nam, żeby
zrobić z tymi gołębiami porządek. No to zrobiliśmy – ucina Kozak. – To był
zwyczajny odłów sanitarny.
Ale prof. Teresa Liszcz, była senator i promotor Ustawy o ochronie zwierząt,
mówi co innego. – Możliwość eutanazji dopuszczalna jest tylko wtedy, gdy
zwierzęta zagrażają bezpieczeństwu ludzi albo gdy cierpią – tłumaczy. – W tym
wypadku nie było żadnej z tych okoliczności. Uśmiercenie zamojskich gołębi to
ewidentne przestępstwo.
–
Powiatowy lekarz weterynarii powinien w trybie natychmiastowym zawiadomić
organy ścigania – zaznacza Muza. – Urzędnikowi, który podjął tę decyzję grozi
od roku do dwóch lat więzienia.
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Nie przenoście nam stolicy do Lubska.
croolick napisał:
> Radny
powiatowy Dudojć chcialby by w Lubsku znalazly miejsce
> kolejne
powiatowe
> instytucje - niedawno ochoczo chcial likwidowac MDK,
a może LDK lub PDK, a może PKS?
> teraz mowi o utworzeniu biblioteki powiatowej w Lubsku.
a niby dlaczego nie! Przecież ŻARY są TYLKO i WYŁĄCZNIE(!) siedzibą starostwa, a co do innych instytucji
powiatowych to nie zakoniecznie, gryzie WAS (żary)
Powiatowy Lekarz Weterynarii w Lubsku, Dom Pomocy Sołecznej, dlaczego by nie i Biblioteka, w końcu ta w Lubsku bije na ŁEB żarską we wszelkiej swojej działalności merytorycznej.
> No i to jest jakis
> pomysl na bezrobocie w Lubsku
bezrobocie w Lubsku? od kiedy do Irlandii W.Brytanii wyjechało 2000 mieszkańców Lubska - nie ma z tym problemu, nie była potrzebna aktywność WŁADZ dbających o CAŁY powiat
>
powiatowych do Lubska, pare etatow oplacanych z budzetu _calego_
>
powiatu
a teraz ten tłum biurokratycznego betonu pochodzenia żarskiego to niby kto opłaca?
> znajdzie a w nagrode wdziecznosc wyborcow... Mnie jednak takie
> myslenie
> zwyczajnie mierzi,
mnie też mierzi tWOJE myślenie - i co mam odczyniać?
> bo pan Dudojc ma w nosie interes CALEGO
powiatu a walczy -
> wyrywa tylko dla Lubska,
a może po prostu chce COŚ uszczknąc dla Lubska od zachłannych Żar?
> Przeciez Lubsko liczy max. 16 tys. mieszkancow (czyli jakies 17%
> populacji
>
powiatu) a w samych Zarach mieszka 40% ludnosci calego
powiatu
Taka mizerota te żary?
> nie mowiac juz,
> ze miasto jest doskonale skomunikowane ze wszystkimi czesciami
>
powiatu,
tak, tak, "doskonałe skomunikowanie" jest szczególnie dobrze postrzegane w przypadku dowozu potrzebujących z gmin Lubsko i Brody do "
powiatowego" szpitala w Żarach, bo jakiś
powiatowy MÓZG postanowił zlikwidować oddział ratunkowy w lubskim szpitalu i przekształcić go w DPS! Genialny pomysł, przecież 70% emerytury (renty) musi delikwent oddać by w tym "pałacu" dożyć swych dni
> nie mozna powiedziec o Lubsku. Nie jestem "lubskofobem",
oj chyba NIM jesteś
> umiar w "walce o swoje" - nie tedy droga by przez antagonizmny
>
powiatowe
> rozwiazywac problemy gminne.
zgoda! niech żry swoje problemy rozwiązują na forum gminy żary - a nie powiat!
> poczucie wspolnoty regionalnej?
przydało by się
> Z drugiej strony przez wieki Lubsko bylo
> niezalezna enklawa
i tak powinno być i dziś!
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Nie przenoście nam stolicy do Lubska.
bnq58 napisał:
> a niby dlaczego nie! Przecież ŻARY są TYLKO i WYŁĄCZNIE(!) siedzibą > starostwa,
myslisz sie moj dorgi, wychń kiedy z Lubska zobaczysz, ze Zary to calkiem spore
miasto, prezny osrodek przemyslu i uslug.
> a co do innych instytucji
powiatowych to nie zakoniecznie, gryzie > WAS
(żary)
Powiatowy Lekarz Weterynarii w Lubsku,
nie mnie nigdy nie mierzil i mysle ze nikogo w Zarach, tworzysz rzeczywistosc w
ktora bardzo chcesz uwierzyc - to bywa bardzo niebezpieczne (vide Al-Kaida czy
Najwyzsza Prawda Aum).
> Dom Pomocy Sołecznej,
Przyjelem argumenty o celowosci likwidacji zarskiego DPS, jak widac radni z Zar
tez. Podejrzewam, ze tak by nie bylo gdyby chodzilo o migracja w druga strone...
> dlaczego by nie i Biblioteka, w końcu ta w Lubsku bije na ŁEB
> żarską we wszelkiej swojej działalności merytorycznej.
Hahaha :-))) Najpierw zainteresuj sie dzialnosci zarskiej MBP, bo sie
kompromitujesz.
> bezrobocie w Lubsku? od kiedy do Irlandii W.Brytanii wyjechało 2000 >
mieszkańców Lubska - nie ma z tym problemu,
Pewnie tak, ale to znaczy, ze Lubsko jest jeszcze mniejsze, wiec i jego
znaczenie zmalalo ;-)
> nie była potrzebna aktywność WŁADZ dbających o CAŁY powiat
widac, ze dalej nie rozumiesz, co staram Ci wytlumaczyc - nie zrozumiales tego
tez gdy mowilismy o odbudowie Berlinki. BTW wiesz, ze jednak wbrew Twoim
mrzonkom i Twoich zimokow probujacych zbic polityczny kapital w Warszawie nikt
przez chwile nie pomyslal o jej odbudowie natomiast jest zainteresowanie
modernizacja linii kolejowej Forst - Zary (stalo o tym w GR). To teraz politycy
z Lubska pewnie zrobia wszystko by storpedowac te plany...
> a teraz ten tłum biurokratycznego betonu pochodzenia żarskiego to
> niby kto opłaca?
Lepszy beton biurokratyczny z Lubska, ktory doprowadzil miasto do kompletnej
ruiny. Nic Was lata 90. nie nauczyly???
> a może po prostu chce COŚ uszczknąc dla Lubska od zachłannych Żar?
No widzisz tu wlasnie o to chodzi ze to "uszczknoac" to wlasnie ten polityczny
prymitywizm, ktory mija sie calkowicie z idea samorzadnosci powiatowej. To
myslenie Kalego w najczystszej postaci.
> tak, tak, "doskonałe skomunikowanie" jest szczególnie dobrze
> postrzegane w przypadku dowozu potrzebujących z gmin Lubsko i Brody > do
"
powiatowego" szpitala w Żarach,
Tak, tak najlepiej by bylo, gdyby w Lubsku nadal byl szpital z wielomilionowym
dlugiem, do ktorego i tak pacjenci by nie trafiali, bo nie byloby pieniedzy.
Szpital w Lubsku moglby liczyc na kontrakty z NFZ tylko z populacji 20 tys. osob
- to zdecdowanie za malo by ten szpital moglby sie utrzymac. Mam wątłą nadzieje,
ze interesujesz sie swiatem poza Lubskiem i np. wiesz co sie dzieje w powiecie
zaganskiem, gdzie radni ze Szprotawy, prezentujacy identyczne myslenie jak nasi
lubszczanie nie dopuscili do likwidacji szpitala w Szporotawie. Grozi to tym, ze
w najblizszym czasie w powiecie zaganskim nie bedzie zadnego szpitala...
> oj chyba NIM jesteś
oj, chyba kazdy kto nie jest lokalnym lubskim szowinista dla Ciebie nim jest.
Rozumiem, Twa milosc jest fanatyczna a fanatyzm ma nic wspolnego z mysleniem
racjonalnym.
> zgoda! niech żry swoje problemy rozwiązują na forum gminy żary - a > nie powiat!
I tak sie dzieje! Zary nie zabiegaja o "wyrywanie" instytucji.
> przydało by się
Mam wrazenie, ze zbyt wiele wody w Lubszy musi uplynac, byscie zrozumieli czym
jest powiat :-(
> i tak powinno być i dziś!
No wlasnie, dorzucilbym jeszcze szlaban w Budziechowie do "Ksiestwa Lubskiego",
jak bylo przed wiekami :-)
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Konie i kultura
A ja niestety widzę, że artykuł gazety to nie przypadek. To jakaś dziwaczna
kampania prowadzona nie wiadomo w imię czego. Przecież od razu, na pierwszy
rzut oka widać, że w Trybułowie dzieje się żle.
Wrzuciłam hasło Trybułowo do przeglądarki i znalazłam taki oto tekst GW z
sierpnia (cytuję bez skrótów):
*********************************************
"Cztery kobiety walczą o trzy konie
Magda Opoka 22-08-2003, ostatnia aktualizacja 22-08-2003 22:42
Wolontariuszki zapewniają, że znajdą lepsze miejsce dla koni, którymi się
opiekują. Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, właściciel zwierząt, twierdzi, że
chcą same przejąć jednego z koni
Do marca Atrakcja, Didiga i Sarna brały udział w wyścigach na Służewcu i stały
tam w stajniach. Kiedy jednak właściciel przestał płacić za ich utrzymanie i
nie wystawił ich do wyścigów, przekazano je w formie darowizny Towarzystwu
Opieki nad Zwierzętami. Umieściło je ono w stajni Trybułowo w Miedzeszynie. Do
pomocy przy nich wysłało swoje dwie wolontariuszki.
Nie widać miłości
Stadnina Trybułowo wygląda na nieco zaniedbaną. Dom jest niewykończony, a na
podwórku widać sporo rupieci. Konie stoją w boksach, zajmuje się nimi dwoje
nastolatków. Tylko dwa stare konie, które w Trybułowie dożywają swoich dni,
chodzą po pastwisku.
Anna Piskorska, jedna z wolontariuszek: - Konie mają w Trybułowie bardzo złe
warunki. Nie wychodzą na pastwisko. Całymi dniami trzymane są w boksach,
podobnie jak ok. 20 innych koni, w tym źrebaki. Mają w nich brudno i mokro,
dlatego gniją im od spodu kopyta. Razem z siostrą konie TOZ-u leczymy z ran na
nogach i grzybicy.
Anna Rudnik, prezes warszawskiego oddziału TOZ-u pytana o zarzuty stawiane
przez wolontariuszki, denerwuje się. - Te panny za miesiąc opieki nad
zwierzętami chciały dostać konia w prezencie! Szantażowały mnie i żądały
wyjaśnień. Nie muszę się jednak im tłumaczyć - twierdzi. Podkreśla, że
lekarz
weterynarii regularnie ogląda zwierzęta. Jest też zaświadczenie ze Służewca, że
rany zwierząt pochodzą jeszcze z miejsca wcześniejszego pobytu.
Z pomocy wolontariuszek niezadowolona jest także Krystyna Trybułowa,
właścicielka stajni. - Pamiętam, jak pojawiały się tutaj jeszcze jako dzieci.
Nie widać u nich było wówczas miłości do koni. A trochę się na tym znam, bo
hoduję te zwierzęta od 1967 r. - mówi. Wolontariuszki przychodziły do koni ze
Służewca raz na tydzień i za darmo na nich jeździły. Ostatnio dopiero zaczęły
zaglądać częściej. - Zmieniają im opatrunki, ale używają do tego wody
utlenionej i bandaży. To powoduje, że rana się tylko paskudzi. Poza tym są
bardzo niemiłe. Kiedy miałam nogę w gipsie i poprosiłam je o pomoc przy
koniach, to odmówiły. Powiedziały, że zajmują się tylko swoją trójką. Zabroniły
mi nawet wchodzić do stajni, gdzie stoją zwierzęta. Mojej własnej stajni -
zaznacza.
Pracownicy Trybułowa dodają, że wolontariuszki często zostawiały stare
opatrunki w ściółce.
Koń za pomoc
Wolontariuszki zaproponowały TOZ-owi, że znajdą dla koni inne miejsce. -
Towarzystwo nie chciało o tym słyszeć. Argumentowało, że koni nie wolno
rozdzielać - mówi Anna Piskorska. - A my chciałyśmy, by zwierzęta miały lepsze
warunki. W Trybułowie się nimi nie interesują. My np. wzywałyśmy weterynarza do
ran na nodze, bo nikt ich nie zauważył - dodaje.
Prezes Rudnik wyjaśnia, że konie zostały umieszczone w stajni Trybułowo, bo
powiatowy lekarz weterynarii wydał pozytywną opinię o tym miejscu. TOZ nic nie
płaci właścicielce, ale konie zarabiają na siebie, bo są wynajmowane na płatne
jazdy. Zapewnia także dostawy pieczywa i siana. - Konie mają w tej stajni dobre
warunki. Może nie wszystko jest idealne, ale Trybułowo prowadzi starsza
kobieta, której po prostu nie stać na luksusy - mówi.
Pani Krystyna przychyla się do opinii prezes Rudnik, że wolontariuszki po
prostu chcą zabrać jednego z koni dla siebie. - Przez ludzi pokroju tego co te
dziewczyny straciłam już 13 koni. Mówili, że chcą pomóc, że wezmą konia i będą
się nim opiekować. Teraz jednak nie chcą zwierząt oddać - żali się pani
Krystyna.
Konie zostaną w Trybułowie do września i zostaną sprzedane na aukcji. Zysk
zasili kasę TOZ-u.
*******************************************************************
O co tu chodzi???
Jest wrzesień. Czy ktoś coś wie o tej aukcji? Szukam właśnie konia dla siebie,
może mogłabym pomóc choć jednemu?
Proszę o kontak: elka_g@gazeta.pl
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Jak ze szczurów zrobić pyszną wędlinkę ?
Jak ze szczurów zrobić pyszną wędlinkę ?
www.nowydzien.pl/nowydzien/1,70091,3166790.html
Europejscy smakosze wiedzą, za co cenić polską dziczyznę: jest smaczna,
zdrowa, aromatyczna. Co roku sprzedajemy za granicę całe tony mięsa saren i
dzików. Aż tu nagle taki cios! Chciwi niemieccy biznesmeni, żeby zwiększyć
swoje zyski, do pysznego mięsa, które sprowadzali z Polski, dodawali mięso
szczurów!
Tak wymieszane sprzedawali w postaci kiełbas i pasztetów.
To tak, jakby ktoś do naszej słynnej żubrówki dolewał wody brzozowej i
oferował zachodnim koneserom. Sprawa szybko by się wydała, a nasz produkt
miałby zszarganą opinię. Tak właśnie stało się w Niemczech. Największa
niemiecka firma przetwarzająca dziczyznę Berger Wild zachwalała swoje
produkty jako "wyśmienite delicje". Tymczasem do pasztetów i kiełbas dodawała
mięso ze szczurów. Ten horror wyszedł na jaw, kiedy prokuratura sprawdziła
zawartość służbowych maili krążących między pracownikami.
Na trop afery władze wpadły przypadkiem. Podczas rutynowej kontroli jeden z
inspektorów usłyszał, jak pracownik pyta szefa, czy na pewno "ma przerobić
dzikie kaczki na bażanty". Kiedy weterynarze sprawdzili zawartość
poporcjowanego mięsa, okazało się, że fałszowano także inne gatunki
dziczyzny, np. muflony przerabiano na sarny. Kilkakrotnie zamrażano i
rozmrażano mięso oraz fałszowano daty przydatności do spożycia, więc
dziczyzna szybko gniła i śmierdziała.
Wśród ton mięsa wycofywanych teraz z niemieckich supermarketów są dwa
produkty pochodzące z Polski. Ze sklepowych półek usunięto część z 18 kg
kości z sarny i 56 kg schabu z dzika. Wyprodukowała je w Wałbrzychu firma
Hunter Wild, która częściowo należy do Berger Wild.
Zastanowiło nas, czy to nie ona sprzedała nieświeże mięsa. - Te produkty
sprzedaliśmy Niemcom już rok temu. Nie mamy możliwości składowania mięsa,
dlatego natychmiast po rozbiórce wyjechało ono za zachodnią granicę. I to na
pewno świeże i zdatne do spożycia - zapewnia Andrzej Bielarczyk,
powiatowy
lekarz weterynarii w Wałbrzychu.
- Nie ma mowy o żadnym szwindlu. Mięso, które wysłaliśmy do Niemiec, było
prawdziwą zdrową i świeżą dziczyzną - zapewnia też Agnieszka Musiałkiewicz,
pełnomocnik firmy z Wałbrzycha.
Niemieckie służby
weterynaryjne ostro wzięły się do badania dziczyzny z
magazynów w Niemczech. Okazuje się, że jedna trzecia produktów nie nadaje się
do spożycia, bo odkryto w nich bakterie colli i salmonellę. Berger Wild
ogłosiła niewypłacalność, a 80-osobowa załoga straciła pracę. Agnieszka
Musiałkiewicz uspokaja, że zakład w Polsce nie upadnie, a jego 150
pracowników nie pójdzie na bruk, ale już wiadomo, że w połowie kwietnia firma
zostanie sprzedana. Afera na pewno też zaszkodziła sławie naszej dziczyzny. -
Od szefów dużych firm przetwórczych w Niemczech i Francji wiem, że teraz
polska dziczyzna bardzo źle się sprzedaje. Będzie jeszcze gorzej, bo po tym
skandalu eksperci unijni żądają wprowadzenia dodatkowych badań
bakteriologicznych dla dziczyzny. To sprawi, że będzie jeszcze droższa, a nam
będzie jeszcze trudniej znaleźć odbiorców - mówi Krzysztof Klimczak, jeden z
byłych współwłaścicieli Berger Wild działający od wielu lat w branży.
Na współpracy z Berger Wild stracą też na pewno polscy myśliwi - firma zalega
z wypłatą należności za dziczyznę prawie 1000 kół łowieckich.
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: pogryzieni przez bezpańskie psy
pogryzieni przez bezpańskie psy
Tylko w tym roku do Komendy Powiatowej Policji w Siemiatyczach trafiło blisko
10 zgłoszeń dotyczących pogryzienia przez psy. W październiku burmistrz
wypłacił odszkodowanie za zniszczone spodnie mieszkańcowi Siemiatycz, który
na początku września został pogryziony w centrum miasta przez dwa czworonogi.
- Za całą sytuację odpowiadają władze i radni, którzy od dłuższego czasu nic
nie robią w sprawie bezpańskich psów. Całe szczęście, że skończyło się to
tylko podartymi spodniami i na szczęście niegroźnymi ranami. Dzień wcześniej
w tym miejscu bawiły się dzieci z przedszkola, więc mogło dojść do prawdziwej
tragedii - powiedział poszkodowany.
- Mamy podpisaną umowę na odławianie psów z przedsiębiorstwem komunalnym.
Firma ta zatrudnia odpowiednio przeszkolonych ludzi. Na początku września psy
były odławiane. Jednak po obserwacji osobniki, u których nie zaobserwowano
choroby, są wypuszczane na wolność - powiedział zastępca burmistrza
Siemiatycz, Stanisław Waldemar Fleks.
W maju br. 13-letnia córka jednej z mieszkanek miasta została zaatakowania i
pogryziona przez psa, gdy wracała ze szkoły. Właściciela czworonoga nie
odnaleziono. Dziewczynka do dziś ma ślady pogryzienia oraz uraz psychiczny i
lęk przed zwierzętami.
- Rada Miasta powinna przyjąć uchwałę pozwalającą na wyłapywanie bezpańskich
psów i umieszczanie ich w schroniskach za miastem. Siemiatycze nie mają tego
typu placówki. Pracuję tu od ponad roku, a oprócz jednej z gmin nikt nie
zgłosił się do mnie w sprawie bezpańskich psów - stwierdził
powiatowy lekarz
weterynarii w Siemiatyczach, Mirosław Tołwiński.
- Planujemy w przyszłym roku zająć się tym problemem i znaleźć w budżecie
środki na ten cel - powiedział Stanisław Waldemar Fleks.
W razie pogryzienia mieszkańcy mogą starać się o odszkodowanie od władz
miasta. Zgodnie z przepisami opdowiedzialność za bezpańskie psy i szkody
przez nie uczynione spada na samorząd.
- Takie jest prawo i jesteśmy zobowiązani do załatwiania tych spraw -
powiedział zastępca burmistrza Siemiatycz.
- Bezpańskie watahy psów w poszukiwaniu pożywienia dosyć często przewracają
kosze na śmieci i jest to dosyć uciążliwe, ponieważ z tych pojemników
wysypują się sterty śmieci. Wygląda to jak wygląda - powiedział aspirant
komendy powiatowej policji w Siemiatyczach, Romuald Leoniuk.
- Jedyne, co my możemy zrobić, to na polecenie urzędu miasta wyłapać psy,
które kogoś pogryzły. Następnie po obserwacji zwierzęta są przewożone do
schronisk - stwierdziła zastępca Przedsiębiorstwa Komunalnego w
Siemiatyczach, Lucyna Kuczyńska.
(Gazeta Współczesna, wydanie internetowe z 3 listopada 2003 r.)
Zauważyłem pewną sprzeczność w zeznaniach. Pani z przedsiębiorstwa
komunalnego twierdzi, że po obserwacji psy są przewożone do schronisk.
Zastępca burmistrza mówi zaś, że są wypuszczane na wolność. Na kolejne
polowania na ludzi ?
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: golebie w Szczecinie czylglupota ludzka bez granic
Powoli zrobi sie psychoza
Rzucili gołębie na pożarcie
Urzędnicy z Zamościa urządzili polowanie na ptaki ze Starówki
Bezduszne wybicie siedemdziesięciu chronionych gołębi zarzucają ornitolodzy
władzom Zamościa. Uśmiercone ptaki zostały zjedzone przez egzotyczne zwierzęta
z miejscowego zoo. Obrońcy praw zwierząt domagają się ukarania winnych
barbarzyństwa.
Przed tygodniem w Wydziale Gospodarki Mieszkaniowej, Ochrony Środowiska i
Infrastruktury Komunalnej Urzędu Miasta Zamość zapadła decyzja: wyłapać
gołębie. Dlaczego? – Jakieś takie pokulone były, no i brudziły niemiłosiernie –
tłumaczył nam wczoraj szef tego wydziału Roman Kozak. Wyrok zapadł, a wykonanie
zadania zlecono firmie zajmującej się utrzymaniem porządku w mieście. –
Wszystko odbyło się humanitarnie, zgodnie z prawem, po konsultacji z inspekcją
weterynaryjną – zapewnił nas Kozak.
Ale ornitolodzy są innego zdania. Ptaki zostały uśmiercone i przekazane do
zamojskiego zoo. Tam, jako karma, zniknęły w żołądkach egzotycznych zwierząt.
– To ewidentne złamanie Ustawy o ochronie zwierząt – nie ma wątpliwości
Wojciech Muza z Zarządu Głównego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. – Decyzji
o uśmierceniu zwierząt nie może podjąć nikt z Urzędu Miasta. Może to zrobić
jedynie
powiatowy lekarz weterynarii.
Ale ten, jak twierdzi, nic o tym nie wiedział. – Nie wiem, kto podjął taką
decyzję i nie będę jej komentował. Tak czy inaczej inspekcja
weterynaryjna nic
do tej sprawy nie ma – stwierdził Przemysław Pogudź,
powiatowy lekarz
weterynarii w Zamościu. – Pewne jest natomiast, że gołębie, które opanowały
zamojską Starówkę, ale także inne rejony miasta, nie są ptakami chronionymi. To
po prostu zdziczała forma gołębia domowego, który wymknął się spod kontroli
hodowców.
– Bzdura – ripostuje Przemysław Stachyra, ornitolog z Roztoczańskiego Parku
Narodowego. – To miejska forma gołębia skalnego, tzw. gołąb miejski. Podlega on
całkowitej ochronie. Konsultowałem się w tej sprawie ze specjalistą, który
zajmuje się gołębiami w Warszawie. Jest zszokowany tym, co się stało w
Zamościu. To przestępstwo.
Skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby pozbyć się ptaków? – Od lat na każdej
sesji, na każdej komisji, na każdym zebraniu mieszkańców mówiono nam, żeby
zrobić z tymi gołębiami porządek. No to zrobiliśmy – ucina Kozak. – To był
zwyczajny odłów sanitarny.
Ale prof. Teresa Liszcz, była senator i promotor Ustawy o ochronie zwierząt,
mówi co innego. – Możliwość eutanazji dopuszczalna jest tylko wtedy, gdy
zwierzęta zagrażają bezpieczeństwu ludzi albo gdy cierpią – tłumaczy. – W tym
wypadku nie było żadnej z tych okoliczności. Uśmiercenie zamojskich gołębi to
ewidentne przestępstwo.
–
Powiatowy lekarz weterynarii powinien w trybie natychmiastowym zawiadomić
organy ścigania – zaznacza Muza. – Urzędnikowi, który podjął tę decyzję grozi
od roku do dwóch lat więzienia.
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: PROŚBA O DAROWANIE ŻYCIA BIEDNEMU PSU
NIE JEST DOBRZE!!!!
Jarosław Paryzek,
lekarz weterynarii, który przyjmował psa do klinik, upiera się prz uśpieniu psa i ZROBI TO!
serwisy.gazeta.pl/kraj/1,34309,2589479.html
- Darujcie psu życie! - nawołują internauci na gazetowym forum. I ślą pisma do kogo się da. - Według mnie nie ma teraz żadnych powodów do usypiania Nero - uspokaja
powiatowy lekarz weterynarii (...)
Rozmowa z weterynarzem :
Gryzł - to fakt
Joanna Bosakowska: Dalej chce Pan uśpić Nero?
Jarosław Paryzek,
lekarz weterynarii, który przyjmował psa do kliniki: - Moje zdanie jest jednoznaczne: tego psa trzeba uśpić.
Ale on nie zagryzł tego mężczyzny...
- Co się dokładnie stało w tym mieszkaniu, ustali policja i prokuratura. Faktem jest natomiast, że ten człowiek na pewno był pokąsany. I mało prawdopodobne jest to, że Nero pogryzł trupa. Wiem co mówię, 20 lat pracuję w tym zawodzie. Według mnie pies włączył się do bójki między mężczyznami i jednego z nich pokąsał. Faktem jest więc, że pogryzł człowieka. I może się to powtórzyć.
A opinia
powiatowego lekarza weterynarii nie liczy się dla Pana?
- Jeśli dostanę od niego na piśmie dyspozycję, że mam oddać psa, zrobię to. Jeśli nie - uśpię.
* Jarosław Paryzek pracuje w klinice przy ul. Grunwaldzkiej, gdzie przebywa na obserwacji Nero.
Dla "Gazety"
Stefania Kozłowska
prezes TOnZ w Poznaniu
Zrobimy wszystko, żeby uratować tego psa. Mamy już wielu chętnych na adopcję Nero. On nie zasłużył na śmierć. Jeśli szarpał tego człowieka, to dlatego, że chciał, by wstał. Stąd ślady pogryzień na ciele.
szef Empatii
Mnóstwo ludzi dzwoniło do nas w sprawie Nero. Ten, kto wydał wyrok na psa, zrobił to zbyt pochopnie, w ogóle go nie obserwował.
Henryk Jurek
sędzia kynologiczny
Ten pies prawdopodobnie włączył się do bójki, więc - niestety - jestem za jego uśpieniem. Nero to, znów prawdopodobnie, mieszaniec stafforda z pit bullem red nose - mieszanka tych dwóch ras to mieszanka wybuchowa. Dla dobra psa i ludzi uśpiłbym więc Nero.
Joanna Kosińska
specjalistka psychologii zwierząt
Psa trzeba obserwować, co będzie się z nim działo, jak będzie reagował na ludzi i na inne zwierzęta. Dopiero potem można podjąć jakąś decyzję o jego losie. Niestety ludzie zbyt pochopnie decydują się na zabijanie zwierząt, bo łatwo wtedy pozbyć się problemu.
not. bos
Kiedy można uśpić psa
Według ustawy o ochronie zwierząt można uśpić zwierzę, które jest agresywne wobec ludzi lub innych zwierząt "za zgodą właściciela, a w przypadku braku jego zgody, na podstawie orzeczenia
lekarza weterynarii".
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: pomożmy psom z umieralni w LIgocie
rozpoczął się proces Marzeny S.
Z ostatniej chwili...
15 maja 2008 roku w oleśnickim Sądzie Rejonowym rozpoczął się na
dobre proces karny Marzenny S., właścicielki schroniska w Nowej
Ligocie, oskarżonej przez Prokuratora Rejonowego w Oleśnicy o
znęcanie się nad zwierzętami. Oskarżenie to jest wynikiem odkrycia
na początku stycznia 2007 roku przez inspektorów Straży dla Zwierząt
we Wrocławiu umieralni dla psów w Nowej Ligocie, działającej pod
szyldem "Pogotowia dla Małych Zwierząt".
Oskarżona po raz kolejny nie stawiła się na rozprawę. Rozpoczęcie
procesu Marzenny S. planowane było początkowo na listopad 2007 roku,
ale procedowanie tej sprawy zostało wstrzymane na skutek złożenia
przez oskarżyciela posiłkowego wniosku o przekazanie niniejszej
sprawy do uzupełnienia przez Prokuraturę. Sąd Rejonowy w Oleśnicy
podzielił w całości zastrzeżenia oskarżyciela, który wnosił o
zbadanie losów około tysiąca psów, które zginęły bez śladu w
umieralni Marzenny S. w latach 2005-2007 oraz odpowiedzialności w
tej sprawie samorządów terytorialnych i inspekcji
weterynaryjnej.
Prokurator złożył na postanowienie Sądu w tej sprawie zażalenie,
które rozpatrzone zostało w lutym 2008 roku przez wrocławski Sąd
Okręgowy. Sąd Okręgowy we Wrocławiu, powołując się na zasadę
skargowości w procedurze karnej, uchylił w całości postanowienie
Sądu Rejonowego w Oleśnicy i przekazał mu sprawę do merytorycznego
rozstrzygnięcia.
Niniejszy proces w tej niezwykle bulwersującej sprawie toczy się
zatem na podstawie aktu oskarżenia, zgodnie z którym M. Sobańska
przyjmowała psy z czterech sąsiednich gmin oraz od osób prywatnych
oraz zaniedbywała je w wyniku nadużywania alkoholu i niepoddawania
ich uśmiercaniu ze względów humanitarnych. Wymiarowi sprawiedliwości
zdaje się w ogóle nie przeszkadzać fakt, że oskarżona przyjmowała
psy z ponad 30 jednostek samorządu terytorialnego oraz prowadziła
koncesjonowaną działalność nadzorowaną przez
Powiatowego Lekarza
Weterynarii w Oleśnicy. Prokuratora Rejonowa w Oleśnicy usiłowała
zrzucić całą odpowiedzialność w tej sprawie na Marzennę S., ale
nawet taka szczątkowa odpowiedzialność oskarżonej wydaje się
niepewna, bowiem oleśnicki Sąd zdaje się stać na stanowisku, że aby
znęcać się nad zwierzętami trzeba to robić z tzw. świadomym
zamiarem. Tymczasem przecież Marzenna S. bardzo kochała swoje
zwierzęta i w zasadzie trudno powiedzieć, dlaczego stało się tak,
jak się stało. Może się więc ostatecznie okazać, że w Polsce tak się
po prostu dzieje i nikt za takie sytuacje nie odpowiada.
Były
Powiatowy Lekarz Weterynarii w Oleśnicy zapewnił wszak Sąd, że
Marzenna S. nie znęcała się nad zwierzętami, a kontrole "nie
wykazywały nic strasznego". Lech Rybarczyk, Wojewódzki
Lekarz
Weterynarii, nie mógł się opanować przed stwierdzeniem, że Straż dla
Zwierząt przekroczyła swoje kompetencje, oceniając pracę inspekcji
weterynaryjnej w tej sprawie. Pracownicy schroniska stwierdzili, że
psy miały tam doskonałe warunki i opiekę, a sąsiedzi pretensjonalnie
zapewniali, że Marzenna S. "płakała, jak jakiś pies zdechł,
zwierzęta miały imiona i były do niej bardzo przywiązane".
Wyjścia są dwa. Albo wszyscy ponad rok temu staliśmy się ofiarami
zbiorowej halucynacji, widząc brodzące w błocie wychudzone i chore
psy, brudne boksy z konającymi zwierzętami i doły wypełnione padłymi
psami w reklamówkach, albo niektórzy z innych nie mają nawet
szczątkowej wyobraźni prawnej, zawodowej i etycznej. Wierzymy raczej
w to drugie. Szanowni Państwo, Szanowni Inni - już pracujemy nad
apelacją od chyba przesądzonego wyroku oleśnickiego Sądu. Z nami
łatwo nie będzie.
soz.webd.pl/index2.html
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: boxer pogryzł dziecko
Niezbadane są wyroki // pogryziona dziewczyna
"Pitbull pogryzł szesnastoletnią dziewczynę
wczoraj
Szesnastoletnia tomaszowianka i jej ojciec cudem uniknęli śmierci.
Zostali zaatakowani przez własnego psa - rozwścieczonego pitbulla.
Dziewczyna ostatkiem sił zabiła nożem rozjuszone zwierzę.
Dwuletni pitbull rzucił się na swoją panią wczoraj przed południem.
Dziewczyna z rozległymi ranami kąsanymi lewego ramienia i
przedramienia trafiła do szpitala. Przewieziono ją do Kliniki
Chirurgii Ogólnej i Chirurgii Ręki w Trzebnicy w województwie
dolnośląskim, gdzie chirurdzy przeszczepili jej uszkodzone żyły
przedramienia z nogi.
- Beata chciała wyprowadzić psy na dwór - mówi Łukasz Tomczyk,
narzeczony dziewczyny, który mieszka z jej rodziną. Suki wyszły
spokojnie, ale pies - pitbull, odwrócił się w drzwiach i bez
wyraźnego powodu rzucił się na Beatę. Rozwścieczony zaczął szarpać
jej rękę, wygryzając mięśnie z przedramienia. Krzyk córki usłyszał
chory ojciec.
::: Reklama :::
Mężczyzna, choć ma problemy z chodzeniem, ruszył córce na pomoc.
Potknął się, uderzył głową w futrynę drzwi, upadł i zemdlał. Jego
córka się nie poddała. Walczyła o życie swoje i ojca.
- Nie wiem, skąd Beata znalazła tyle sił - opowiada Łukasz łamiącym
się głosem. - Widziała, jak pies rzucił się na ojca. Choć straciła
mnóstwo krwi, pobiegła do kuchni po nóż. Zabiła psa jednym ciosem.
Pogotowie zabrało pogryzioną szesnastolatkę. Jej ojciec, mimo urazu
klatki piersiowej i rany przedramienia, odmówił przyjęcia pomocy
sanitariuszy. - Zdrowiu narzeczonej nie grozi niebezpieczeństwo -
zapewnia Łukasz Tomczyk.
- Dla naszej nienarodzonej córeczki było za późno. Pod wpływem
silnych doznań kruszynce stanęło serduszko - załamany Łukasz z
trudem powstrzymuje łzy.
Pogryziona tomaszowianka przeszła wczoraj po południu bardzo
skomplikowaną operację.
Lekarze z Ośrodka Replantacji Kończyn im.
św. Jadwigi w Trzebnicy musieli zrekonstruować 25 cm tętnicy
ramiennej.
- Mięsień w tym miejscu został wygryziony. Ponadto dziewczyna miała
zmiażdżony łokieć i zwichnięte stawy - tłumaczy dr Adam
Domanasiewicz, który operował Beatę W. - Wydaje się, że sytuacja na
razie jest opanowana. Udało się przywrócić krążenie w kończynie -
cieszy się dr Domanasiewicz.
Jednak o sukcesie
lekarzy będzie można mówić dopiero za kilka dni.
- Uszczerbki spowodowane przez psa były poważne. Boimy się jeszcze
komplikacji związanych z możliwymi infekcjami bakteryjnymi -
zastrzega dr Jerzy Jabłecki, który także operował tomaszowiankę.
Nie wiadomo, jak długo 16-latka zostanie pod opieką specjalistów w
szpitalu w Trzebnicy. Na pewno czeka ją długa rekonwalescencja.
Wczorajszej tragedii przy ul. Diamentowej w Tomaszowie nikt się nie
spodziewał. Nie wiadomo, dlaczego dwuletni pitbull rzucił się na
nastolatkę.
Trzy psy mieszkały z rodziną W. od lat. Miały doskonałe warunki -
troskliwych właścicieli i ogród, w którym mogły do woli biegać.
Zwierzęta - dwa mieszańce amstaffa i pitbull - na co dzień trzymane
były w domu. Nie sprawiały kłopotów. Na furtce posesji przy ul.
Diamentowej wisi tabliczka ostrzegająca przed złym psem. Jednak
sąsiedzi podkreślają, że psy zawsze były spokojne.
- Nigdy nie widziałem, żeby były agresywne - mówi pan Andrzej,
mieszkaniec ul. Diamentowej. - Nawet nie szczekały na obcych
przechodniów. Nie mogę uwierzyć w to co się stało - dodaje
zszokowany sąsiad rodziny W.
Wytłumaczenia nagłego napadu agresji psa nie znajdują nawet
specjaliści od zachowań zwierząt. - Z tego co ustaliła wstępnie
policja wynika, że nie doszło do zaniedbań ze strony właścicieli
psów - mówi Krzysztof Zając,
powiatowy lekarz weterynarii w
Tomaszowie. - Jednak trzeba pamiętać, że zachowania psów są niekiedy
bardzo skomplikowane i trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego
akurat ten pitbull tak się zachował.
Głowa zabitego psa została wysłana do Zakładu Higieny
Weterynarii w
Łodzi do badania na wściekliznę. Właściciel nie dostarczył policji
zaświadczenia o szczepieniach.
W ustawie o ochronie zwierząt wymienionych jest 11 psich ras
uznanych za szczególnie agresywne. Na posiadanie psa jednej z tych
ras trzeba mieć zezwolenie od psychologa, wydawane w trybie podobnym
jak pozwolenie na broń. Na liście agresywnych ras nie ma jednak
amstaffów ani pitbulli.
Arkadiusz Wojciechowski - POLSKA Dziennik Łódzki "
sieradz.naszemiasto.pl/wydarzenia/818382.html
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plwitch-world.pev.pl
Strona
3 z
4 • Wyszukano 154 wyników •
1,
2,
3,
4