Linki
menu      Powiat Nowy Dwór Mazowiecki
menu      Powiatowa Stacja Sanitarno Epidemiologiczna
menu      Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie
menu      Powiatowe Stacje Sanitarno-Epidemiologiczne
menu      Powiatowy Fundusz Ochrony Środowiska
menu      Powiatowy Urząd Nadzoru Budowlanego
menu      Powiatowy urząd pracy Warszawa
menu      powiat Biała Podlaska
menu      powiat Bielsk Podlaski
menu      Powiat Bieruńsko Lędziński
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • cichooo.htw.pl
  • Oglądasz wypowiedzi wyszukane dla słów: Powiatowy Lekarz Weterynarii





    Temat: Tajemnica śmierci Marka Karpia
    Robert Gmyrek - kim on jest? Dla kogo pracuje???
    Czego Karp nie zdążył powiedzieć przed śmiercią?

    Krystyna Naszkowska 02-10-2004 , ostatnia aktualizacja 03-10-2004 12:47

    Wiemy, kim jest człowiek, którego rosyjskie kontakty badał przed swą tragiczną
    śmiercią Marek Karp. To mało znany publicznie, ale wielce zaradny państwowy
    urzędnik

    Gdy pisaliśmy o tym pierwszy raz, wiedzieliśmy tylko, że Marek Karp przed
    śmiercią sprawdzał rosyjskie kontakty "wpływowej osoby z branży paliwowej".
    Teraz wiemy, że chodziło o Roberta Gmyrka, dyrektora biura ds. biopaliw w
    Orlenie, wcześniej wysokiego rangą urzędnika i wiceministra rolnictwa.

    Zdobytych informacji Marek Karp nie zdołał już przekazać. 13 sierpnia w Białej
    Podlaskiej jego auto zmasakrował białoruski tir. Kilka dni przed wypadkiem Karp
    mówił, że czuje się zagrożony, odwiedził ABW. Karp cudem przeżył wypadek, ale
    zmarł w szpitalu miesiąc później.

    Dziś i w poniedziałek przedstawimy w "Gazecie" kulisy błyskawicznej kariery,
    jaką Robert Gmyrek - w 1999 roku ledwie powiatowy lekarz weterynarii z Kielc -
    zrobił w ostatnich latach.

    Rosyjski trop

    Nie wiemy, co dokładnie robił w Rosji Marek Karp przed swą śmiercią. Wiemy, że
    szukał dowodów na powiązania Roberta Gmyrka z rosyjskimi firmami paliwowymi i
    związanych z tym przepływów pieniężnych. Prawdopodobnie także badał, czy
    istniały związki Gmyrka z rosyjskimi służbami specjalnymi.

    Zbigniew Wasserman, poseł PiS i wiceprzewodniczący komisji śledczej ds. Orlenu,
    potwierdził, że Karp miał pracować jako ekspert komisji. Kilka dni przed
    wypadkiem powiedział posłowi, że ma ważne informacje na temat Gmyrka. Obiecał,
    że szczegóły poda podczas następnego spotkania. Nie zdążył.

    Karp zetknął się z Gmyrkiem parę lat wcześniej. We wrześniu 2000 roku był z nim
    w delegacji rządowej, która odwiedziła Gruzję, Armenię, Uzbekistan i
    Azerbejdżan.

    Po powrocie Karp opowiadał swojemu przyjacielowi, jak ku jego zdumieniu Robert
    Gmyrek, wtedy wiceminister rolnictwa, początkowo prawie niewidoczny, nagle
    ożywił się w Azerbejdżanie. Interesował się jednak nie sprawami rolnymi, lecz
    handlem ropą i gazem.

    Robert Gmyrek ma dobre układy w ambasadzie rosyjskiej. Jest w bliskich
    stosunkach z Nikołajem Zachmatowem, szarą eminencją rosyjskiej ambasady,
    oficjalnie przedstawicielem handlowym Federacji Rosyjskiej. Zachmatow, częsty
    gość w inspektoracie weterynaryjnym resortu rolnictwa, zawsze najpierw
    odwiedzał pokój Gmyrka, potem załatwiał inne sprawy i znowu zachodził do Gmyrka.

    - My z Robertem paznakomilis, mam jeszcze dla niego buteleczkę, zapomniałem
    dać - żartował do urzędników.

    Poseł Chrzanowski znika

    Niedawno "Tygodnik Siedlecki" dał intrygujący tytuł "Wyjazd czy ucieczka?".
    Idzie o Zbigniewa Chrzanowskiego, posła SKL, który w zaskakujący sposób zniknął
    ostatnio ze sceny politycznej. Dokładniej: poseł wyjechał nagle z Polski, wraz
    z całą rodziną, na dzień przed śmiercią Marka Karpia. Swój spory majątek
    przekazał bratu w zarządzanie. Dopiero po wylądowaniu w USA zrzekł się mandatu
    poselskiego.

    O wyjazd Chrzanowskiego zapytaliśmy wczoraj Roberta Gmyrka. Godzinę później
    zadzwonił z USA Chrzanowski. Powiedział, że wyjechał, bo "miał dość sceny
    politycznej w Polsce, a interesy łatwiej robi się w Ameryce".

    Chrzanowski nikogo nie uprzedził. Zaskoczeni są zarówno koledzy politycy, jak i
    mieszkańcy Makowa, gdzie mieszkał. Nie dowierzają - pisze "Tygodnik Siedlecki" -
    że ktoś, kto niczego się nie obawia, może tak nagle wszystko porzucić.

    Chrzanowski jest - według jego słów - przyjacielem Roberta Gmyrka. To on
    zabiegał, by w lutym 1999 r. Gmyrek, powiatowy lekarz weterynarii z Kielc,
    został zastępcą głównego lekarza weterynarii kraju. To także jemu Gmyrek
    zawdzięczał awans na wiceministra rolnictwa. Chrzanowski sam był wówczas
    wiceministrem i prawą ręką ministra Artura Balazsa.

    W poniedziałek w "Gazecie" część druga - o tym, jak Robert Gmyrek pomaga w
    załatwianiu spraw nie do załatwienia
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Mieszkania komunalne bez sensu
    Wprawdzie nie na temat nieruchomosciowy, ale....
    ...dokładnie ukazuje naszą rzeczywistość


    serwisy.gazeta.pl/kraj/1,34309,3886637.html
    Ujawnił przestępstwo, stał się podejrzanym

    Jarosław Sidorowicz, Szymon Jadczak2007-01-30, ostatnia aktualizacja 2007-01-31
    10:50
    Weterynarz spod Tarnowa pomógł w schwytaniu handlarza sprzedającego padlinę do
    podsądeckiej rzeźni. W "nagrodę" prokuratura zarzuciła mu przyjęcie 400 zł
    łapówek od... tegoż handlarza.
    - Nie chciałem siedzieć cicho, bo nie mogę obojętnie przejść obok zła.
    Potraktowano mnie więc jak przestępcę - stwierdza z żalem Jan Sobieraj,
    weterynarz z podtarnowskiego Gromnika. To dzięki jego pomocy policja wpadła na
    trop afery ze sprzedażą padliny do rzeźni pod Nowym Sączem. Ze śledztwa wynika,
    że do zakładu w Żeleźnikowej, a później do sklepów w Polsce, Hiszpanii i
    Włoszech mogło trafić mięso co najmniej 12 zdechłych krów. Jednak oprócz
    handlarza padliną, właściciela rzeźni i dwóch pracujących u niego weterynarzy
    prokuratura postawiła zarzuty także panu Janowi. Sobieraj został również
    zawieszony w prawach lekarza weterynarii.

    Gra operacyjna

    Sygnały o handlarzach skupujących padlinę i upłynniających ją w okolicznych
    ubojniach docierały do tarnowskiej policji już dwa lata temu. Mechanizm był
    prosty - zamiast płacić za utylizację lub leczenie ciężko chorych zwierząt,
    chłopi dzwonili po zaufanego handlarza, który płacił od ręki ok. 300 zł za
    sztukę.

    Jednak oprócz ogólnych informacji śledczy nie dysponowali żadnymi szczegółowymi
    informacjami. - Krowy zaczęły znikać z systemu Identyfikacji i Rejestracji
    Zwierząt [zawiera informacje o każdej sztuce bydła w krajach UE - przyp. red.].
    Tylko w ubiegłym roku ponad 20 takich przypadków przekazaliśmy do wyjaśnienia
    organom ścigania - mówi Jan Grudnik, powiatowy lekarz weterynarii z Tarnowa.

    Przełom w śledztwie nastąpił wiosną 2006 r., gdy z policją skontaktował się Jan
    Sobieraj, weterynarz z podtarnowskiego Gromnika. Mężczyzna podejrzewał, że za
    wspomnianym procederem stoi Adam K., rolnik z pobliskiej miejscowości.
    Policjanci postanowili wspólnie z Sobierajem przygotować zasadzkę na handlarza
    padliną. - Gdy zostałem wezwany do chorej krowy, skontaktowałem się
    funkcjonariuszami. W uzgodnieniu z nimi podjąłem grę operacyjną. Miałem
    przeciągnąć sprawę i zasygnalizować, że mogą być problemy z utylizacją. Rolnik
    sam zadzwonił po Adama K. - opowiada Sobieraj.

    Policjanci śledzili handlarza, ale wtedy nie udało im się ustalić, gdzie trafia
    trefne mięso. Dopiero za trzecim razem akcja zakończyła się sukcesem. Adam K.
    został zatrzymany, gdy z padłą krową wjechał na teren rzeźni w Żeleźnikowej. Do
    policyjnej izby zatrzymań trafił również Antoni S., właściciel zakładu.

    Handlarz obciąża lekarza

    Handlarz nie trafił do aresztu. Według naszych informacji wniosku policji nie
    poparła prokuratura. - K. zaraz po wyjściu na wolność objechał powiat i
    zastraszył rolników, którzy mieli zeznawać w śledztwie. W ciągu jednego dnia
    załatwił całe postępowanie - zżyma się osoba znająca kulisy śledztwa.

    - Wiem, że K. odgrażał się, iż znajdzie na mnie sposób - mówi Jan Sobieraj.

    Dwa tygodnie temu w domu weterynarza zjawiła się policja z nakazem stawienia
    się w tarnowskiej komendzie. - Byłem zszokowany, nie wiedziałem, co się dzieje -
    mówi Sobieraj. Rano stawił się na policji. Przewieziono go do prokuratora.
    Usłyszał, że od Adama K. wziął 400 zł (dwa razy po 100 zł i raz 200 zł) za
    wskazanie padłych krów. Co ciekawe, chodziło o przypadki, w których
    weterynarz... współpracował z policją! Jeszcze tego samego dnia skonfrontowano
    go z Adamem K. Według naszych informacji to właśnie zeznania handlarza są
    głównym dowodem przeciwko Sobierajowi. Zastanawiające jest jednak, że
    podejrzany nie potrafił wskazać nawet konkretnej daty, kiedy miał wręczyć
    pieniądze weterynarzowi, ani innych charakterystycznych okoliczności.

    W winę lekarza nie wierzy powiatowy weterynarz w Tarnowie. - W najczarniejszych
    snach nie potrafię sobie wyobrazić, żeby pan Sobieraj brał łapówki - kręci
    głową Jan Grudnik.

    Jan Sobieraj złożył do sądu zażalenie na zatrzymanie i zastosowane sankcje (5
    tys. zł poręczenia, zakaz opuszczania kraju i wykonywania zawodu).

    - Sprawa jest w toku. Weryfikujemy wersję lekarza, cały czas konfrontujemy
    zebrany materiał dowodowy - lakonicznie poinformowała nas wczoraj Bożena
    Owsiak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnowie.


    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Jestem ekoterrorystka, wg Zalewskiego
    Zakazać cyrków, w ktorych cierpią zwierzęta.




    Ewa Siedlecka 19-09-2004, ostatnia aktualizacja 19-09-2004 20:33

    Czy Warszawa zakaże występów cyrków ze zwierzętami? Prezydent Warszawy Lech
    Kaczyński: - Jestem za, ale uchwałę powinna podjąć Rada Miasta.




    Za tydzień w Warszawie zacznie się Międzynarodowy Festiwal Sztuki Cyrkowej. Czy
    wystąpią na nim cyrki ze zwierzętami? Stowarzyszenie Empatia zebrało już ponad
    dziesięć tysięcy podpisów pod petycją w sprawie zakazu występów takich cyrków w
    Warszawie. Podpisało ją też 180 organizacji obrońców zwierząt z Polski i
    świata, sześćdziesięciu naukowców, pisarzy, dziennikarzy i znanych osób, m.in.
    Peter Singer, inspirator światowego ruchu wyzwolenia zwierząt, Magdalena Środa
    i dziennikarka paryskiej "Kultury" i Radia Wolna Europa Alina Grabowska.

    Petycja będzie przekazana prezydentowi Warszawy Lechowi Kaczyńskiemu wraz z
    apelem, żeby - wzorem kilkuset miast na świecie - zakazał występów takich
    cyrków w stolicy. - Jestem za zakazem, ale uchwałę powinna podjąć Rada Miasta -
    powiedział nam prezydent Kaczyński.

    - Zwierzęta są trzymane w ciasnych klatkach, metody tresury nierzadko wiążą się
    ze stosowaniem przemocy, a zwierzęta zmuszane są do wykonywania nienaturalnych
    czynności, które je ośmieszają. To sprzeczne z ustawą o ochronie zwierząt -
    mówi Dariusz Gzyra ze stowarzyszenia Empatia. - Rozrywka kosztem cierpienia
    zwierząt jest też szkodliwa wychowawczo, bo uczy dzieci, że można zrobić ze
    zwierzęciem, co się chce.

    Stowarzyszenie przekonało część kuratoriów oświaty, by uznały za niepożądane
    rozprowadzanie w szkołach zniżkowych biletów na występy cyrków ze zwierzętami.

    Zakaz występu takich cyrków wprowadził prezydent Bielska.

    Pod naciskiem obrońców zwierząt główny lekarz weterynarii zaczął egzekwować od
    cyrków obowiązek rejestrowania scenariuszy występów zwierząt. Dariusz Gzyra: -
    Piszą w nich cokolwiek, nic z tego nie wynika i nikt tego nie weryfikuje.

    Rok temu Magdalena Ziętara, specjalistka ds. dobrostanu zwierząt w Głównym
    Inspektoracie Weterynarii, zapowiadała, że inspekcja ustali normy, według
    których będzie można ocenić, czy scenariusz występów nie narusza ustawy, która
    m.in. stanowi, że zwierzęcia nie można zmuszać do "nienaturalnych zachowań".

    Normy nie powstały. - To skąd wiadomo, czy np. ubieranie niedźwiedzia czy psa
    we fraczki i pióropusze jest zgodne z ich naturą? - spytaliśmy. - O to trzeba
    zapytać parlamentarzystów, którzy taki przepis uchwalili - odpowiedziała
    Ziętara.

    Organizator warszawskiego festiwalu cyrkowego Stanisław Zalewski, właściciel
    Cyrku Zalewski, zadeklarował już, że pokaże na nim swoje konie, wielbłądy i
    tygrysy. Scenariusz każdego występu jest taki sam: "prezentacja sprawności
    biegowej zwierząt na krótkim dystansie, sprawności ruchowej wykonywania
    zwrotów, skłonów i innych figur właściwych dla gatunku, sprawności współpracy
    zwierząt z jeźdźcami wykonującymi ewolucje akrobatyczne". Ten sam fragment
    dotyczy ... tygrysów.



    Hippopotam spłonął żywcem

    We wtorek w jednym z cyrków w Solcu Kujawskim pod Bydgoszczą spłonął żywcem
    hipopotam. Był własnością cyrku Polonia, nazywał się Krupik, a jego występy
    polegały na służeniu za podłoże dla żonglera. Nie można go było wydostać z
    klatki, bo jej drzwi otwierały się do wewnątrz, a spanikowane zwierzę je
    zablokowało. Dlaczego klatki nie sprawdziła inspekcja weterynaryjna? - Bo cyrk
    nie zgłosił nam swojej obecności - powiedziano nam w bydgoskim inspektoracie.
    Cyrk woził hipopotama w niebezpiecznej klatce przez co najmniej kilka miesięcy.
    I żaden oddział inspekcji jej nie zakwestionował.

    Zdaniem obrońców zwierząt inspektorzy weterynarii, jeśli już kontrolują cyrki,
    to na odczep się. Powiatowy Lekarz Weterynarii z Warszawy Andrzej Majcher
    przyznaje, że inspektorzy sprawdzają tylko, czy zwierzęta mają dostęp do wody i
    czysto w klatce. I czy nie są chore. Wszelkie inne wymogi są - jego zdaniem -
    określone zbyt enigmatycznie, żeby je można było kontrolować.

    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Utylizacja
    Utylizacja
    Moze to nie jest dobry temat na sobotni poranek,ale ja mam szczęscie zawsze rano przeczytac cos tak "radosnego".Nie jestem "wariarem ekologicznym",ale to co sami robimy z nasza Matka Ziemią woła często o pomste do nieba.
    Przed moim blokoem postawili ostatnio pojemniki pozwalajace na segregacje smieci.No i co z tego kiedy na wysypisku i tak wszystko na jedna kupe idzie,a w moim miescie oczyszczalnie scieków tylko sie ciagle "planuje",a "mądrale"
    z UM nawet wniosku o dotacje z UE nie potrafia od dwoch lat napisać.
    podrzucam artykuł z dzisiejszego Dziennika Polskiego.Przeczytac warto ale komentować chyba nawet nie!
    Po co nam jakiś wróg,my sie sami wykańczamy!

    Priony do wody

    Rolnicy wyrzucają padłe krowy do rzeki, bo zakłady utylizacyjne nie dostały jeszcze państwowych dotacji

    (INF. WŁ.) Rolnicy, którym zdechnie krowa, coraz częściej nie zgłaszają tego inspekcji weterynaryjnej i nie utylizują padniętego zwierzęcia, choć wiedzą, że popełniają przestępstwo. Za utylizację musieliby zapłacić nawet do kilkuset złotych, bo zajmujące się tym zakłady nie otrzymały dotąd należnych dotacji z budżetu państwa.

    Resort rolnictwa dopiero w czwartek podjął decyzję w tej sprawie, ale pieniądze trafią do zakładów nie wcześniej niż w kwietniu i nie wiadomo, czy wystarczą na wszystkie potrzeby.

    Jeśli krowa padnie, właściciel ma obowiązek powiadomić o tym powiatową inspekcję weterynaryjną, która bada zwłoki zwierzęcia na obecność prionów wywołujących BSE. Potem padlina musi trafić do zakładu utylizacyjnego, który powinien otrzymać na ten cel dotacje - nawet do 98 proc. wszystkich kosztów - z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (chodzi o to, by kwota, jaką płaci rolnik była jak najniższa).

    Decyzje w sprawie dotacji dla firm utylizacyjnych powinny były zapaść do końca ubiegłego roku. Niestety, nie podjęto ich do dziś; nawet nie został ogłoszony przetarg. W rezultacie rolnicy muszą ponosić wszystkie koszty związane z utylizacją.

    Jak wyliczył Mieczysław Włudzik, powiatowy lekarz weterynarii w Miechowie, koszty mogą dochodzić nawet do 800 zł. Który rolnik tyle zapłaci i to w sytuacji, gdy i tak już poniósł dużą stratę, bo przecież padła mu krowa? Najczęściej wtedy pisze oświadczenie dla Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa - w ewidencji której zwierzę widnieje - że ubił je na własne potrzeby.

    Dlaczego agencja nie rozdysponowała dotąd pieniędzy przeznaczonych dla zakładów utylizacyjnych? Jak mówi Iwona Musiał, rzeczniczka ARiMR, było to niemożliwe, bo nie został dotąd zatwierdzony plan finansowy agencji na ten rok. Okazuje się jednak, że każdy przepis można ominąć. W czwartek - choć plan nadal czeka na podpis ministra finansów - wobec protestów inspekcji weterynaryjnej i rolników, minister rolnictwa podjął decyzję o uruchomieniu pieniędzy na utylizację.

    - Do 19 marca zakłady utylizacyjne powinny złożyć wnioski o dotacje. Pieniędzy jest więcej niż poprzednio, bo od tego roku wprowadzono obowiązek utylizacji także padłych świń - mówi Paweł Janik z warszawskiej centrali ARiMR. Oznacza to jednak, że pieniądze na kontach firm utylizacyjnych pojawią się nie wcześniej niż w kwietniu - i to pod warunkiem, że ich wnioski zostaną zaakceptowane.

    Ubojnie mają obowiązek przekazywania do zakładu utylizacyjnego odpadów pozostających po zabiciu bydła, które są tzw. materiałem wysokiego ryzyka, jeśli chodzi o obecność prionów. Tyle że muszą pokryć wszystkie koszty z tym związane. Bywa zatem, że ubojnia - chcąc zaoszczędzić - sprzedaje mięso ze sztuk niezbadanych przez lekarza weterynarii, które tym samym nie są rejestrowane przez inspekcję weterynaryjną. Odpady z tych krów wyrzuca wtedy do rzeki lub zakopuje w lesie.

    Niedawno taki przypadek został ujawniony w jednej z ubojni w powiecie oświęcimskim. - Nasz lekarz stwierdził, że zostały sprzedane cztery niezbadane krowy. Sprawę natychmiast przekazaliśmy do prokuratury, potem trafiła ona do sądu, który jednak wymierzył właścicielowi zakładu grzywnę w wysokości zaledwie 200 zł. Przecież taka kara w żadnym przypadku nie może zniechęcać do łamania prawa - mówi Grzegorz Kawiecki, zastępca małopolskiego lekarza weterynarii. Podobnie było po wykryciu sporej wielkości nielegalnej ubojni drobiu, która została ukarana grzywną w wysokości zaledwie 1 tys. zł.

    W krajach unijnych prawo jest znacznie bardziej rygorystyczne; grzywny są tak wysokie, że mogą doprowadzić nawet do bankructwa zakładu.

    DOROTA STEC-FUS Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Pieski los
    Pieski los
    Nielegalne schronisko dla psów odkryli na swoim terenie pracownicy gminy w
    Prochowicach. Prawie setka zwierząt żyła tam w tragicznych warunkach. Ich
    właściciele tydzień temu zginęli w wypadku samochodowym


    Schronisko mieści się w zrujnowanych zabudowaniach po dawnej jajczarni w
    Lisowicach, niedaleko Prochowic. Gospodarstwo leży pod lasem, z dala od
    zabudowań. Nie ma tam prądu, kanalizacji ani bieżącej wody. Dach jednej z hal
    produkcyjnych się zawalił, dachówki i część cegieł z pozostałych rozkradziono.

    W kwietniu budynki kupiła Ewa B. i jej przyjaciel Andrzej P., założyciele
    fundacji "Integrum". Z naszych informacji wynika, że zajmowali się
    wyłapywaniem bezdomnych psów. Co najmniej kilkanaście gmin z terenów
    województwa dolnośląskiego, lubuskiego i wielkopolskiego podpisało z nimi
    umowę. Za każde zwierzę dostawali od 150 do 200 zł. Wszystkie trafiały do
    jednej z hal gospodarstwa w Lisowicach. Łącznie w makabrycznych warunkach
    znalazło się tam prawie sto zwierząt.

    - Nie mieliśmy o tym pojęcia - mówi Halina Kołodziejska, burmistrz
    Prochowic. - Wiedzieliśmy, że ci ludzie mają jakieś psy, ale nikt nie
    wiedział, że aż tyle. Nie starali się o otworzenie schroniska.

    W ubiegłą niedzielę właściciele i ich ośmioletni syn zginęli pod Krotoszynem
    w wypadku samochodowym - ich samochód zderzył się czołowo z cysterną
    przewożącą mleko.

    Halina Kołodziejska: - Na drugi dzień pracownik gminy pojechał, żeby zobaczyć
    to gospodarstwo. I dopiero wtedy przeżyliśmy szok.

    W zamkniętej hali bez okien uwięziona była prawie setka psów.

    Jerzy Wacker, kierownik referatu gospodarki komunalnej i mieszkaniowej urzędu
    w Prochowicach: - Psy razem z sukami i nawet kilkudniowe szczenięta.
    Większość bardzo agresywna, bo w stadzie czują się pewniej. Część zwierząt
    przypięta była łańcuchami. W pomieszczeniu panował straszliwy smród, bo
    wszystkie siedziały na grubej warstwie odchodów.

    Wśród psów są min cztery rodowodowe cane corso (wpisane na listę
    najgroźniejszych ras), owczarki niemieckie i kaukaskie, dobermany,
    rottweilery i mnóstwo kundli.

    Gmina powiadomiła o nielegalnym azylu służby weterynaryjne.

    Jadwiga Haraszkiewicz, powiatowy lekarz weterynarii: - To, co zobaczyliśmy na
    miejscu, to był horror. Większość zwierząt jest chora, niektóre powinno się
    uśpić. Nie wiem, jak nazwać to miejsce, bo to umieralnia, a nie schronisko.
    Żeby utworzyć schronisko, trzeba spełniać odpowiednie warunki, dostać zgodę
    naszą i gminy. Zwierzęta mają opiekę lekarską, nadzór, są rejestrowane. A tu?
    Nie wiemy nawet, ile tam było i ile zdechło, bo nie znaleźliśmy jeszcze
    żadnych dokumentów.

    Andrzej P. był kiedyś w zarządzie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Pamięta
    go Zofia Białoszewska z wrocławskiego TOZ. - Niezręcznie o tym mówić, bo ten
    człowiek już nie żyje. Ale wyleciał stamtąd właśnie za niejasne działania,
    jakie prowadził wobec zwierząt. Nie miałam pojęcia, że nadal był hyclem i to
    na wielką skalę.

    Ewa Gebert z fundacji OTOZ "Animals": - To przerażające, ale gminy nie
    interesują się losem bezdomnych zwierząt, które trafiają w ręce rakarzy.
    Płacą i niech się dzieje co chce. Kilka miesięcy temu podobną sytuację
    mieliśmy w Nasielsku. Sprawa jest w prokuraturze.

    Zdaniem Zofii Białoszewskiej to władze Prochowic ponoszą odpowiedzialność za
    psi azyl, do powstania którego dopuścili na swoim terenie. Pani burmistrz
    poprosiła już o pomoc m.in. Animals.

    Ewa Gebert: - Możemy pomóc logistycznie, ale finansowo musi to udźwignąć
    gmina.

    Teraz codziennie psy karmią dwaj pracownicy. Zrobiono też prowizoryczny
    wybieg i psy po raz pierwszy od kwietnia wyszły na dwór.


    wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,3556542.html Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: (Od tematu) Psi los....
    (Od tematu) Psi los....
    "Gazeta Wyborcza"

    Nielegalne schronisko dla psów odkryli na swoim terenie pracownicy gminy w
    Prochowicach. Prawie setka zwierząt żyła tam w tragicznych warunkach. Ich
    właściciele tydzień temu zginęli w wypadku samochodowym


    Schronisko mieści się w zrujnowanych zabudowaniach po dawnej jajczarni w
    Lisowicach, niedaleko Prochowic. Gospodarstwo leży pod lasem, z dala od
    zabudowań. Nie ma tam prądu, kanalizacji ani bieżącej wody. Dach jednej z hal
    produkcyjnych się zawalił, dachówki i część cegieł z pozostałych rozkradziono.

    W kwietniu budynki kupiła Ewa B. i jej przyjaciel Andrzej P., założyciele
    fundacji "Integrum". Z naszych informacji wynika, że zajmowali się
    wyłapywaniem bezdomnych psów. Co najmniej kilkanaście gmin z terenów
    województwa dolnośląskiego, lubuskiego i wielkopolskiego podpisało z nimi
    umowę. Za każde zwierzę dostawali od 150 do 200 zł. Wszystkie trafiały do
    jednej z hal gospodarstwa w Lisowicach. Łącznie w makabrycznych warunkach
    znalazło się tam prawie sto zwierząt.

    - Nie mieliśmy o tym pojęcia - mówi Halina Kołodziejska, burmistrz
    Prochowic. - Wiedzieliśmy, że ci ludzie mają jakieś psy, ale nikt nie
    wiedział, że aż tyle. Nie starali się o otworzenie schroniska.

    W ubiegłą niedzielę właściciele i ich ośmioletni syn zginęli pod Krotoszynem
    w wypadku samochodowym - ich samochód zderzył się czołowo z cysterną
    przewożącą mleko.

    Halina Kołodziejska: - Na drugi dzień pracownik gminy pojechał, żeby zobaczyć
    to gospodarstwo. I dopiero wtedy przeżyliśmy szok.

    W zamkniętej hali bez okien uwięziona była prawie setka psów.

    Jerzy Wacker, kierownik referatu gospodarki komunalnej i mieszkaniowej urzędu
    w Prochowicach: - Psy razem z sukami i nawet kilkudniowe szczenięta.
    Większość bardzo agresywna, bo w stadzie czują się pewniej. Część zwierząt
    przypięta była łańcuchami. W pomieszczeniu panował straszliwy smród, bo
    wszystkie siedziały na grubej warstwie odchodów.

    Wśród psów są min cztery rodowodowe cane corso (wpisane na listę
    najgroźniejszych ras), owczarki niemieckie i kaukaskie, dobermany,
    rottweilery i mnóstwo kundli.

    Gmina powiadomiła o nielegalnym azylu służby weterynaryjne.

    Jadwiga Haraszkiewicz, powiatowy lekarz weterynarii: - To, co zobaczyliśmy na
    miejscu, to był horror. Większość zwierząt jest chora, niektóre powinno się
    uśpić. Nie wiem, jak nazwać to miejsce, bo to umieralnia, a nie schronisko.
    Żeby utworzyć schronisko, trzeba spełniać odpowiednie warunki, dostać zgodę
    naszą i gminy. Zwierzęta mają opiekę lekarską, nadzór, są rejestrowane. A tu?
    Nie wiemy nawet, ile tam było i ile zdechło, bo nie znaleźliśmy jeszcze
    żadnych dokumentów.

    Andrzej P. był kiedyś w zarządzie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Pamięta
    go Zofia Białoszewska z wrocławskiego TOZ. - Niezręcznie o tym mówić, bo ten
    człowiek już nie żyje. Ale wyleciał stamtąd właśnie za niejasne działania,
    jakie prowadził wobec zwierząt. Nie miałam pojęcia, że nadal był hyclem i to
    na wielką skalę.

    Ewa Gebert z fundacji OTOZ "Animals": - To przerażające, ale gminy nie
    interesują się losem bezdomnych zwierząt, które trafiają w ręce rakarzy.
    Płacą i niech się dzieje co chce. Kilka miesięcy temu podobną sytuację
    mieliśmy w Nasielsku. Sprawa jest w prokuraturze.

    Zdaniem Zofii Białoszewskiej to władze Prochowic ponoszą odpowiedzialność za
    psi azyl, do powstania którego dopuścili na swoim terenie. Pani burmistrz
    poprosiła już o pomoc m.in. Animals.

    Ewa Gebert: - Możemy pomóc logistycznie, ale finansowo musi to udźwignąć
    gmina.

    Teraz codziennie psy karmią dwaj pracownicy. Zrobiono też prowizoryczny
    wybieg i psy po raz pierwszy od kwietnia wyszły na dwór. Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Czy zakładacie ewentualność, że Wasz labrador ....
    pogryzł szesnastoletnią dziewczynę, straciła...
    "Pitbull pogryzł szesnastoletnią dziewczynę
    wczoraj
    Szesnastoletnia tomaszowianka i jej ojciec cudem uniknęli śmierci.
    Zostali zaatakowani przez własnego psa - rozwścieczonego pitbulla.
    Dziewczyna ostatkiem sił zabiła nożem rozjuszone zwierzę.

    Dwuletni pitbull rzucił się na swoją panią wczoraj przed południem.
    Dziewczyna z rozległymi ranami kąsanymi lewego ramienia i
    przedramienia trafiła do szpitala. Przewieziono ją do Kliniki
    Chirurgii Ogólnej i Chirurgii Ręki w Trzebnicy w województwie
    dolnośląskim, gdzie chirurdzy przeszczepili jej uszkodzone żyły
    przedramienia z nogi.

    - Beata chciała wyprowadzić psy na dwór - mówi Łukasz Tomczyk,
    narzeczony dziewczyny, który mieszka z jej rodziną. Suki wyszły
    spokojnie, ale pies - pitbull, odwrócił się w drzwiach i bez
    wyraźnego powodu rzucił się na Beatę. Rozwścieczony zaczął szarpać
    jej rękę, wygryzając mięśnie z przedramienia. Krzyk córki usłyszał
    chory ojciec.

    ::: Reklama :::


    Mężczyzna, choć ma problemy z chodzeniem, ruszył córce na pomoc.
    Potknął się, uderzył głową w futrynę drzwi, upadł i zemdlał. Jego
    córka się nie poddała. Walczyła o życie swoje i ojca.

    - Nie wiem, skąd Beata znalazła tyle sił - opowiada Łukasz łamiącym
    się głosem. - Widziała, jak pies rzucił się na ojca. Choć straciła
    mnóstwo krwi, pobiegła do kuchni po nóż. Zabiła psa jednym ciosem.

    Pogotowie zabrało pogryzioną szesnastolatkę. Jej ojciec, mimo urazu
    klatki piersiowej i rany przedramienia, odmówił przyjęcia pomocy
    sanitariuszy. - Zdrowiu narzeczonej nie grozi niebezpieczeństwo -
    zapewnia Łukasz Tomczyk.

    - Dla naszej nienarodzonej córeczki było za późno. Pod wpływem
    silnych doznań kruszynce stanęło serduszko - załamany Łukasz z
    trudem powstrzymuje łzy.

    Pogryziona tomaszowianka przeszła wczoraj po południu bardzo
    skomplikowaną operację. Lekarze z Ośrodka Replantacji Kończyn im.
    św. Jadwigi w Trzebnicy musieli zrekonstruować 25 cm tętnicy
    ramiennej.

    - Mięsień w tym miejscu został wygryziony. Ponadto dziewczyna miała
    zmiażdżony łokieć i zwichnięte stawy - tłumaczy dr Adam
    Domanasiewicz, który operował Beatę W. - Wydaje się, że sytuacja na
    razie jest opanowana. Udało się przywrócić krążenie w kończynie -
    cieszy się dr Domanasiewicz.

    Jednak o sukcesie lekarzy będzie można mówić dopiero za kilka dni.

    - Uszczerbki spowodowane przez psa były poważne. Boimy się jeszcze
    komplikacji związanych z możliwymi infekcjami bakteryjnymi -
    zastrzega dr Jerzy Jabłecki, który także operował tomaszowiankę.

    Nie wiadomo, jak długo 16-latka zostanie pod opieką specjalistów w
    szpitalu w Trzebnicy. Na pewno czeka ją długa rekonwalescencja.

    Wczorajszej tragedii przy ul. Diamentowej w Tomaszowie nikt się nie
    spodziewał. Nie wiadomo, dlaczego dwuletni pitbull rzucił się na
    nastolatkę.

    Trzy psy mieszkały z rodziną W. od lat. Miały doskonałe warunki -
    troskliwych właścicieli i ogród, w którym mogły do woli biegać.
    Zwierzęta - dwa mieszańce amstaffa i pitbull - na co dzień trzymane
    były w domu. Nie sprawiały kłopotów. Na furtce posesji przy ul.
    Diamentowej wisi tabliczka ostrzegająca przed złym psem. Jednak
    sąsiedzi podkreślają, że psy zawsze były spokojne.

    - Nigdy nie widziałem, żeby były agresywne - mówi pan Andrzej,
    mieszkaniec ul. Diamentowej. - Nawet nie szczekały na obcych
    przechodniów. Nie mogę uwierzyć w to co się stało - dodaje
    zszokowany sąsiad rodziny W.

    Wytłumaczenia nagłego napadu agresji psa nie znajdują nawet
    specjaliści od zachowań zwierząt. - Z tego co ustaliła wstępnie
    policja wynika, że nie doszło do zaniedbań ze strony właścicieli
    psów - mówi Krzysztof Zając, powiatowy lekarz weterynarii w
    Tomaszowie. - Jednak trzeba pamiętać, że zachowania psów są niekiedy
    bardzo skomplikowane i trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego
    akurat ten pitbull tak się zachował.

    Głowa zabitego psa została wysłana do Zakładu Higieny Weterynarii w
    Łodzi do badania na wściekliznę. Właściciel nie dostarczył policji
    zaświadczenia o szczepieniach.

    W ustawie o ochronie zwierząt wymienionych jest 11 psich ras
    uznanych za szczególnie agresywne. Na posiadanie psa jednej z tych
    ras trzeba mieć zezwolenie od psychologa, wydawane w trybie podobnym
    jak pozwolenie na broń. Na liście agresywnych ras nie ma jednak
    amstaffów ani pitbulli.

    Arkadiusz Wojciechowski - POLSKA Dziennik Łódzki "

    sieradz.naszemiasto.pl/wydarzenia/818382.html
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Rozporządzenie Lekarza Weterynarii - zagrożenie
    Rozporządzenie Lekarza Weterynarii - zagrożenie
    Powiatowy Lekarz Weterynarii wydał informację i rozporządzenie na temat
    zagrożenia wścieklizną w Częstochowie:

    Informuję, że dnia 21 września 2006r. w badaniu laboratoryjnym stwierdzono
    wściekliznę u nietoperza na terenie miasta Częstochowy.
    Teren skwerku u zbiegu ulic Armii Krajowej i Godebskiego ustala się jako
    ognisko choroby. Ustala się na okres 3 miesięcy jako obszar zagrożony
    wścieklizną teren w granicach administracyjnych miasta Częstochowy.
    W ognisku choroby i obszarze zagrożonym obowiązuje:
    Zakaz swobodnego puszczania psów, a w razie ich wyprowadzania nałożenia
    kagańca i prowadzenie na uwięzi;
    Zakaz swobodnego puszczania kotów;
    Zakaz targów, pokazów, konkursów psów, kotów i innych ssaków;
    Unikanie bezpośredniego kontaktu ze zwierzętami wolno żyjącymi i bezpańskimi.
    Niezwłoczne odosobnienie i obserwację zwierząt podejrzanych o chorobę lub
    zakażenie;
    Zgłaszanie do Powiatowego Lekarza Weterynarii w Częstochowie osób, których
    zwierzęta miały kontakt ze zwierzęciem chorym lub podejrzanym o zakażenie.

    Powiatowy Lekarz Weterynarii w Częstochowie
    Jerzy Smogorzewski

    Ponadto w swym Rozporządzeniu nr 1/2006 z dnia 22 września 2006r. w sprawie
    zwalczania wścieklizny u zwierząt wolno żyjących na terenie miasta
    Częstochowy (Powiatu Częstochowskiego Grodzkiego) Powiatowy Lekarz
    Weterynarii w Częstochowie nakazuje:

    Oczyszczenie, odkażenie albo niszczenie przedmiotów, które miały kontakt ze
    zwierzętami chorymi lub podejrzanymi o chorobę.
    Bezwzględne stosowanie przez wszystkich zasad postępowania przewidzianych
    przepisami rozporządzenia MR i RW z dnia 7 stycznia 2005r. w sprawie
    zwalczania wścieklizny (Dz.U. nr 13 poz. 103)
    Zgłaszanie do Powiatowego Lekarza Weterynarii w Częstochowie osób, których
    zwierzęta miały kontakt ze zwierzęciem chorym lub podejrzanym o zakażenie.
    Właściciele zwierząt, u których stwierdzono objawy wzbudzające
    podejrzenie wścieklizny, zobowiązani są natychmiast izolować je od innych
    zwierząt i zgłosić podejrzenie zachorowania do najbliższego zakładu
    leczniczego dla zwierząt lub do Powiatowego Lekarza Weterynarii w
    Częstochowie przy ul. Tkackiej 3/5.
    Zwłoki padłych lub zabitych zwierząt podejrzanych o wściekliznę powinny być
    zabezpieczone w sposób wykluczający możliwość zakażenia ludzi lub zwierząt i
    natychmiast dostarczone do Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w
    Częstochowie przy ul. Tkackiej 3/5.
    Otwieranie zwłok padłych zwierząt może odbywać się jedynie w obecności
    lekarza weterynarii.
    Zabrania się w obszarze ogniska choroby grzebania padłych lub zabitych
    zwierząt.

    Powiadamia się, że:

    Kto nie stosuje się do nakazów, zakazów i ograniczeń wydanych w celu
    zwalczania choroby zakaźnej, wymienionych w art. 45 pkt. 3-6 ustawy z dnia 11
    marca 2004r. o ochronie zdrowia zwierząt oraz zwalczaniu chorób zakaźnych
    zwierząt (Dz.U. nr 69 poz. 625 z późn. zm.) oraz w niniejszym
    rozporządzeniu podlega grzywnie lub karze ograniczenia wolności.
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Ptasia grypa w Ostrowcu ?
    Ptasia grypa w Ostrowcu ?
    "Ostrowiec kontra ptasia grypa

    Inspekcja Weterynaryjna w Ostrowcu powołała specjalistyczny sztab, który w
    razie zgłoszenia przypadku zachorowania na ptasią grypę udaje się na miejsce
    w celu pobrania próbek padłego ptaka lub jego odchodów. Został także
    przygotowany plan gotowości zwalczania wysoce zjadliwej grypy ptaków w całym
    powiecie ostrowieckim, a co ważne - istnieje odrębny plan dla sekretarki
    przyjmującej zgłoszenia wystąpienia choroby.
    -Nic, co jest w zawarte w planach, nie jest z przypadku, wszystko zostało
    opracowane w najmniejszym szczególe. Gotowość do działania Inspekcji
    Weterynaryjnej jest duża, potrzebna jest jednak także pomoc mieszkańców –
    informuje powiatowy lekarz weterynarii, Jan Karp. W piątkowym zebraniu w
    Powiatowym Inspektoracie Weterynarii uczestniczyli wszyscy przedstawiciele
    instytucji, które w razie wybuchu epidemii muszą być gotowe do akcji:
    komendanci policji i straży pożarnej, dyrekcja sanepidu, reprezentanci
    gminnych zespołów kryzysowych, a przede wszystkim Inspektor do spraw
    zarządzania kryzysowego i Powiatowy Lekarz Weterynarii. Na spotkaniu skupiono
    uwagę głównie nad postępowaniem w przypadku wystąpienia ptasiej grypy w
    ostrowieckim powiecie.
    Dodatkowo jutro zostanie przeprowadzone specjalistyczne szkolenie dla policji
    i straży pożarnej przez Inspekcje Weterynaryjną.
    Strach pustoszy apteki
    Z ostrowieckich aptek znikły wszystkie szczepionki przeciwko grypie. To
    następstwo doniesień, że szczepionka osłabia objawy ptasiej grypy. Mieszkańcy
    Ostrowca ulegli panice i wykupili szczepionki na pniu.
    -Nie mamy szczepionki od około tygodnia, wykupywana była po kilka sztuk.
    Klienci kupowali po 5 –6 -mówi jedna z aptekarek. Ludzie jednak nadal o nią
    pytają. Mamy wprawdzie inny preparat, ale jest stosunkowo drogi.
    Szczepionek brakuje nie tylko w aptekach, ale przede wszystkim w hurtowniach.
    Lek ma się pojawić dopiero pod koniec listopada.
    -To skandal, żeby nie było nawet szczepionek w hurtowniach, a jeżeli w ciągu
    tego miesiąca ktoś z naszego miasta zachoruje, co wtedy - obawia się jedna z
    mieszkanek os. Rosochy. Chciałam kupić szczepionkę dla dzieci, a teraz
    pozostaje mi tylko czekać. Paraliżujący strach przed chorobą powoduje
    zwiększoną liczbę pacjentów w przychodniach. Nic dziwnego, służby
    epidemiologiczne nie poinformowały szczegółowo o formach zakażenia i o
    możliwych objawach.
    -Ze złożonego zamówienia na szczepionki przeciwko grypie dostaniemy tylko 50
    proc. Będą trudności z dostawą. Szczepionki, które ostatnio otrzymaliśmy
    rozeszły się w ciągu jednego dnia. Być może dostaniemy je w przyszłym
    tygodniu. Podobnie jak w poprzednim roku Stany Zjednoczone dostały dużą ilość
    szczepionek, a na Europę zostało mało -stwierdza Robert Szpara, dyrektor
    Zakładu Opieki Zdrowotnej „Rodzina”. Zauważyć można większe zainteresowanie
    niż w ubiegłym roku. Pacjenci objawiają się zachorowania. Na pewno
    zaszczepienie się będzie powodować złagodzenie objawów. jbo

    Szukamy ptasiej grypy
    Jedna z podostrowieckich miejscowości. Czwartek. Ferma drobiu.
    -Proszę pana, szukamy ptasiej grypy - żartujemy.
    -To jedźcie tam gdzie ona jest. Tu jej nie ma - odpowiada właściciel, niezbyt
    zachwycony naszym widokiem. -Co mi gazeta pomoże, jakby się coś stało -
    dorzuca.
    -No nic, ciekawi jesteśmy, czy ktoś panu pomaga, były jakieś szkolenia,
    spotkania -pytamy.
    -Tak, byłem na jednym w Polańczyku jeszcze we wrześniu. Wiem wszystko, nie
    ulegam panice. Moje kurczaki są zresztą schowane, nie biegają gdzie popadnie.
    -Nie boi się pan strat, spowodowanym ptasią grypą. Nie będzie mógł pan
    handlować żywym drobiem.
    -Żywego drobiu nie sprzedawałem, więc nie.
    -A na wsi ktoś wie o ptasiej grypie i o zakazie utrzymywania drobiu na
    otwartej przestrzeni. -Były chyba jakieś ulotki. A jak jest, to ja nie wiem.
    Nie obchodzą mnie inni. Nie mam czasu rozmawiać. Do widzenia.
    Kilka metrów dalej. Otwarta furka, po podwórku biega stadko kur, kilka kroków
    dalej kolejne i kolejne…
    Ten sam dzień Ostrowiec. Centrum miasta, ul. Sienkiewicza. Stadko kur w
    najlepsze paraduje po jednym z ogródków…".

    (zrodlo: GO, 24.10.2005 r.)
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: To straszne ...
    Artykuł z Echa Dnia
    Konała w centrum miasta
    Potrącona przez samochód sarenka przez dwie godziny dogorywała w męczarniach. Na jej cierpienia obojętni pozostali weterynarze, leśnicy i myśliwi.


    Młoda sarna potrącona przez samochód przez dwie godziny dogorywała na oczach przechodniów. (A. Wykrota-Przysiwek)

    Blisko dwie godziny trwała agonia młodej sarny, która wpadła pod samochód w centrum Ostrowca. Rannego zwierzęcia pilnowali strażnicy miejscy, bo alarm w instytucjach mających pomagać zwierzętom nie przyniósł żadnego skutku.

    Było kilka minut przed godziną 8, kiedy przed wjeżdżający pod górę przy ulicy Okólnej samochód osobowy wypadła znienacka sarna. Kierowca nie zdążył zahamować, zwierzę zostało poważnie zranione. - To była młodziutka sarenka. Kiedy na miejsce przyjechali wezwani przez mieszkańców funkcjonariusze Straży Miejskiej, w okolicach błąkała się cały czas matka zwierzęcia, widać szukała małego - opowiada Andrzej Kaniewski, komendant ostrowieckich strażaków miejskich.

    ŻAL SERCE ŚCISKAŁ

    Ranna sarenka upadła obok chodnika przy skrzyżowaniu ulicy Okólnej z Denkowską - tuż przy drodze prowadzącej na położone poniżej Targowisko Miejskie. Przechodnie nie kryli żalu na widok krwawiącego zwierzęcia. Rodzice zasłaniali oczy dzieciom, żeby nie patrzyły na dogorywające zwierzę. - Mówię swojej córce, że zwierzęta trzeba kochać, a teraz mam jej pozwalać patrzeć, jak na ulicy w środku miasta kona sarna? - mówi Ewa Kochańska, mama czteroletniej Natalki.
    reklama


    NIE MIAŁ KTO POMÓC

    Agonia sarny trwała dwie godziny. Bo mimo że pilnujący zwierzęcia strażnicy miejscy zaalarmowali różne instytucje, które mają pomagać zwierzętom, to przedstawiciele żadnej z nich nie pokwapili się, by ulżyć cierpiącej sarnie. - O sprawie został powiadomiony powiatowy lekarz weterynarii, nadleśnictwo, dwa koła łowieckie. Zgodnie z przepisami dzikie zwierzęta żyjące w lasach są własnością skarbu państwa - wyjaśnia Andrzej Kaniewski, komendant Straży Miejskiej w Ostrowcu Świętokrzyskim.

    - Wykluczam, by starosta lub jego wydziały zajmowały się przypadkami takimi jak ten, o którym zresztą pierwszy raz słyszę. Nie mam służb, które takimi przypadkami mogły się zająć, chociaż jeśli takie sytuacje się zdarzają, to staram się ustalić, kto powinien reagować - odpowiada nadzorujący tereny skarbu państwa starosta ostrowiecki Waldemar Marek Paluch.

    KTO ZA TO ODPOWIADA?

    - Dzikie zwierzęta w mieście to kłopotliwa i skomplikowana sytuacja, także pod kątem odpowiedzialności za nie. Są własnością skarbu państwa, ale kiedy dochodzi do wypadku na drodze, to właściwie kompetentnym jest zarządca drogi. Ale my jako leśniczy za to nie odpowiadamy - wyjaśnia jeden z leśniczych z Nadleśnictwa Ostrowiec Świętokrzyski. Prosi o anonimowość, podobnie jak prezes jednego z kół łowieckich, który kwituje sprawę krótko: - Myśliwi nie mają nic do tego. W przypadku kolizji drogowej, uprzątnięcie zwierzęcia to zadanie gminy, w tym przypadku gminy Ostrowiec.

    - Nie mamy możliwości, by wkraczać w takie sytuacje, nawet zastrzyków do uśpienia nie mamy. Zdecydowaliśmy, że to zwierzę zostanie uśpione przez weterynarza w lecznicy w Szewnej. Zabrał je Zakład Usług Miejskich - dodaje Jan Karp, powiatowy lekarz weterynarii w Ostrowcu Świętokrzyskim.

    Kiedy po dwóch godzinach agonii zwierzę zostało zabrane, interwencja weterynarza nie była potrzebna - sarenka już nie żyła. Jan Karp wydał decyzję, by martwą sarnę zutylizować, zaś łeb zbadać na ewentualność wścieklizny.
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: ZOO pozbywa się kotów w okrutny sposób!!
    ZOO pozbywa się kotów w okrutny sposób!!

    W dodatku "Wrocław" do Gazety Wyborczej ukazał się taki oto artykuł (pozwolę
    sobie zacytować całość):

    "Wrocławskie zoo musi się pozbyć ponad stu kotów. - Oddamy je w dobre ręce,
    nawet zaszczepimy na pożegnanie - deklaruje dyrektor ogrodu Radosław
    Ratajszczak.
    Kiedy jesienią zeszłego roku powiatowy lekarz weterynarii kontrolował zoo,
    stwierdził, że kotów i psów jest w ogrodzie za dużo, dlatego nakazał, aby
    ogród się ich pozbył. Podczas spisu inwentarza okazało się, że zoo mieszkają
    163 koty. W tym roku blisko 50 zwierzaków wyjechało z Wrocławia. -
    Znaleźliśmy dla nich miejsce w licencjonowanym schronisku dla zwierząt poza
    miastem - mówi dyrektor Ratajszczak. - Kilka kotów trafiło do ludzi, którzy
    chcieli się nimi zaopiekować.
    Na przykład jedna z pracownic wzięła kotka bez łapki, który razem z 16 innymi
    mieszkał w budynku dyrekcji. - Żadnego zwierzęcia nie chcemy skrzywdzić -
    podkreśla dyrektor.
    Dlaczego koty nie mogą mieszkać w zoo?
    * Bo roznoszą choroby i już były przypadki w ogrodzie, gdy zwierzęta
    egzotyczne umierały na choroby przenoszone przez koty. Poza tym roznoszą
    toksoplazmozę, groźną też dla ludzi.
    * Bo niektóre z nich są agresywne, zdarzało się, że atakowały zwiedzających,
    zwłaszcza dzieci. - Mimo, że nasze koty są szczepione przeciw wściekliźnie,
    obowiązuje nas procedura obowiązująca przy pogryzieniu przez zwierzę na
    terenie zoo - tłumaczy dyrektor. - Co oznacza konieczność przebadania kota w
    kierunku wścieklizny oraz złożenia stosownych raportów do władz. I tak w roku
    2004 były trzy takie przypadki, ale w roku 2006 już siedem.
    * Bo samo jedzenie dla kotów kosztuje ogród prawie tysiąc złotych
    miesięcznie, a szczepienie i sterylizacja - po kilkanaście tysięcy rocznie.
    * Bo są też zagrożeniem dla mniejszych zwierząt. W wolierach przeżywają tylko
    te ptaki, które przetrwały stres wywołany przez koty chodzące po klatkach. -
    Koty są śmiertelnie groźne dla drobnych ptaków śpiewających, szczególnie
    naziemnych słowików. Kiedyś było ich we wrocławskim zoo mnóstwo, ale
    wszystkie wyginęły za sprawą kotów - wyjaśnia dyrektor.
    W ogrodzie ma zostać tylko dziesięć kotów. Zaszczepione i wysterylizowane
    będą mieszkały w zamkniętych pomieszczeniach: magazynach, budynkach
    administracji. Przydadzą się tam do walki z myszami.
    Katarzyna Lubiniecka

    Kto chciałby się zaopiekować kotem z zoo, niech przyjdzie do ogrodu w
    godzinach pracy administarcji - w dni robocze między godz. 8 a 15."

    UWAGA!!

    Pojawiła się informacja w wwiadomościach lokalnych. Krotka ale treściwa.
    Dyrektor Zoo powiedział, ze 50 kotów trafilo do schroniska w Kościanie,
    kilkanaście wzieli pracownicy, resztę dobrzy ludzie a koło 70- kilka jest w
    Zoo.

    Oto informacje na temat schroniska w Koscianie:

    www.koscian.net/modules.php?name=News&file=article&sid=1287
    www.koscian.net.pl/modules.php?name=News&file=article&sid=1607
    Wygląda na to, że dyrektor wywiózł koty do nieistniejącego schroniska bo nie
    ma schroniska w Kościanie. W takim razie ,jak dyrektor ZOO może mówić
    publicznie, że koty tam pojechały ?
    Obawiam się , że tam się stało coś strasznego.
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: rekrutacja do przedzszkoli
    Sekretariat Prezydenta
    ul. Sukiennice 9
    50-107 Wrocław
    pokój 103
    tel. (071) 777-82-01
    tel. (071) 344-77-95
    fax (071) 344-80-56
    e-mail: bpr@um.wroc.pl


    Wiceprezydent - Jarosław Obremski
    50-141 Wrocław
    pl. Nowy Targ 1/8
    pokój 105, I piętro
    tel. (071) 777-72-59
    fax (071) 777-73-08
    e-mail: ww2@um.wroc.pl
    Wiceprezydentowi podlega:

    Departament Spraw Społecznych
    Wiceprezydent nadzoruje:
    Jednostki Pomocy Społecznej
    Jednostki Kultury
    Jednostki Sportu i Rekreacji
    Jednostki Zdrowia
    Jednostki Oświaty
    Wiceprezydent - Wojciech Adamski
    50-141 Wrocław
    pl. Nowy Targ 1/8
    pokój 234, II piętro
    tel. (071) 777-75-91, 777-84-60
    fax (071) 777-75-87
    e-mail: ww1@um.wroc.pl

    Wiceprezydentowi podlega:

    Departament Nieruchomości
    Wiceprezydent nadzoruje:
    Zarząd Zasobu Komunalnego
    Zarząd Geodezji i Katastru Miejskiego
    Zarząd Gospodarki Odpadami
    Wiceprezydent - Sławomir Najnigier
    50-141 Wrocław
    pl. Nowy Targ 1/8
    pokój 155, I piętro
    tel. (071) 777-70-49, 777-70-50
    fax (071) 777-86-80
    e-mail: ww3@um.wroc.pl

    Wiceprezydentowi podlega:

    Departament Infrastruktury i Gospodarki
    Wiceprezydent nadzoruje:
    Zarząd Dróg i Komunikacji
    Zarząd Inwestycji Miejskich
    Zarząd Cmentarzy Komunalnych
    Zarząd Zieleni Miejskiej
    Miejski Ogród Zoologiczny
    Wrocławski Tor Wyścigów Konnych
    Fundacja "Convention Bureau Wrocław"
    Wiceprezydent - Adam Grehl
    50-141 Wrocław
    pl. Nowy Targ 1/8
    pokój 130, I piętro
    tel. (071) 777-70-54, 777-72-43
    fax (071) 777-86-84
    e-mail: ww4@um.wroc.pl

    Wiceprezydentowi podlega:

    Departament Architektury i Rozwoju
    Wiceprezydent nadzoruje:
    Powiatowy Inspektorat Nadzoru Budowlanego
    Powiatowy Lekarz Weterynarii
    Schronisko dla Zwierząt
    Skarbnik Miasta - Maciej Bluj
    50-107 Wrocław
    ul. Sukiennice 10
    pokój 204, II piętro
    tel. (071) 777-74-83, 777-82-70
    fax (071) 777-83-55
    e-mail: skw@um.wroc.pl

    Skarbnikowi Miasta podlega:

    Departament Finansów Publicznych
    Skarbnik Miasta nadzoruje:
    Zarząd Obsługi Jednostek Miejskich
    Sekretarz Miasta - Włodzimierz Patalas
    50-141 Wrocław
    pl. Nowy Targ 1/8
    pokój 107, I piętro
    tel. (071) 777-70-52
    fax (071) 777-86-86
    e-mail: smw@um.wroc.pl

    Sekretarzowi Miasta podlega:

    Departament Obsługi i Administracji
    Sektetarz Miasta nadzoruje:
    Archiwum Miejskie Wrocławia
    Powiatowy Urząd Pracy

    Sekretariat Biura Rady Miejskiej
    ul. Sukiennice 9,
    II piętro, p. 202
    tel. (71) 777-83-50
    fax (71) 344-17-47
    e-mail: brm@um.wroc.pl

    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Agresywny owczarek z Dysa trafił w końcu na obs...
    Zanim zaczniesz szczekać, doucz się:

    "Dz.U. 2004 Nr 69 poz. 625
    USTAWA
    z dnia 11 marca 2004 r.
    o ochronie zdrowia zwierząt oraz zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt
    Art. 56.
    1. Psy powyżej 3 miesiąca życia na obszarze całego kraju oraz lisy wolno żyjące na
    obszarach określonych przez ministra właściwego do spraw rolnictwa podlegają
    obowiązkowemu ochronnemu szczepieniu przeciwko wściekliźnie.
    2. Posiadacze psów są obowiązani zaszczepić psy przeciwko wściekliźnie w terminie
    30 dni od dnia ukończenia przez psa 3 miesiąca życia, a następnie nie rzadziej
    niż co 12 miesięcy od dnia ostatniego szczepienia.
    3. Szczepień psów przeciwko wściekliźnie dokonują lekarze weterynarii świadczący
    usługi weterynaryjne w ramach działalności zakładu leczniczego dla zwierząt.
    4. Psy poddane szczepieniu podlegają wpisowi do rejestru prowadzonego przez lekarzy
    weterynarii, o których mowa w ust. 3. Po przeprowadzeniu szczepienia
    posiadaczowi psa wydaje się zaświadczenie lub dokonuje się wpisu w paszporcie,
    o którym mowa w art. 24e ust. 2.
    /.../
    art. 85
    1a. Kto uchyla się od obowiązku ochronnego szczepienia psów przeciwko wściekliźnie,
    a w przypadku wprowadzenia obowiązku ochronnego szczepienia kotów
    przeciwko wściekliźnie – od tego obowiązku
    – podlega karze grzywny."

    Oraz:
    "§ 2. 1. Powiatowy lekarz weterynarii, po otrzymaniu zawiadomienia o podejrzeniu
    wystąpienia choroby, podejmuje niezwłocznie czynności mające na celu wykrycie
    lub wykluczenie tej choroby.
    /.../
    6. Powiatowy lekarz weterynarii nakazuje niezwłoczne odosobnienie zwierzęcia
    podejrzanego o chorobę lub zakażenie, które mogło zakazić wirusem choroby
    człowieka, oraz:
    1) nakazuje:
    a) obserwację tego zwierzęcia trwającą 15 dni,
    b) badania tego zwierzęcia w czasie trwania obserwacji;
    2) zakazuje zabicia tego zwierzęcia do czasu zakończenia obserwacji.
    7. Powiatowy lekarz weterynarii może przedłużyć okres obserwacji, o której mowa
    w ust. 6, do 21 dni w przypadku, gdy po 15 dniach obserwacji niemożliwe jest
    stwierdzenie lub wykluczenie choroby.
    8. Powiatowy lekarz weterynarii przeprowadza badanie, o którym mowa w ust. 6 pkt
    1 lit. b, w pierwszym, piątym, dziesiątym i piętnastym dniu od dnia
    prawdopodobnego zakażenia człowieka wirusem choroby lub pogryzienia
    człowieka
    .
    www.abc.com.pl/serwis/du/2005/0103.htm
    Przepisów kodeksu karnego i kodeksu wykroczeń cytował nie będę, choć też coś by
    się znalazło: utrudnianie czynności urzędowych, narażenie życia i zdrowia itd.
    Prawa Człowieka - to potem...:P
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Ożywić serce miasta
    przeczytałem w Dzienniku Wschodnim

    Rzucili gołębie na pożarcie
    Urzędnicy z Zamościa urządzili polowanie na ptaki ze Starówki

    Bezduszne wybicie siedemdziesięciu chronionych gołębi zarzucają ornitolodzy
    władzom Zamościa. Uśmiercone ptaki zostały zjedzone przez egzotyczne zwierzęta
    z miejscowego zoo. Obrońcy praw zwierząt domagają się ukarania winnych
    barbarzyństwa.

    Przed tygodniem w Wydziale Gospodarki Mieszkaniowej, Ochrony Środowiska i
    Infrastruktury Komunalnej Urzędu Miasta Zamość zapadła decyzja: wyłapać
    gołębie. Dlaczego? – Jakieś takie pokulone były, no i brudziły niemiłosiernie –
    tłumaczył nam wczoraj szef tego wydziału Roman Kozak. Wyrok zapadł, a wykonanie
    zadania zlecono firmie zajmującej się utrzymaniem porządku w mieście. –
    Wszystko odbyło się humanitarnie, zgodnie z prawem, po konsultacji z inspekcją
    weterynaryjną – zapewnił nas Kozak.
    Ale ornitolodzy są innego zdania. Ptaki zostały uśmiercone i przekazane do
    zamojskiego zoo. Tam, jako karma, zniknęły w żołądkach egzotycznych zwierząt.
    – To ewidentne złamanie Ustawy o ochronie zwierząt – nie ma wątpliwości
    Wojciech Muza z Zarządu Głównego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. – Decyzji
    o uśmierceniu zwierząt nie może podjąć nikt z Urzędu Miasta. Może to zrobić
    jedynie powiatowy lekarz weterynarii.
    Ale ten, jak twierdzi, nic o tym nie wiedział. – Nie wiem, kto podjął taką
    decyzję i nie będę jej komentował. Tak czy inaczej inspekcja weterynaryjna nic
    do tej sprawy nie ma – stwierdził Przemysław Pogudź, powiatowy lekarz
    weterynarii w Zamościu. – Pewne jest natomiast, że gołębie, które opanowały
    zamojską Starówkę, ale także inne rejony miasta, nie są ptakami chronionymi. To
    po prostu zdziczała forma gołębia domowego, który wymknął się spod kontroli
    hodowców.
    – Bzdura – ripostuje Przemysław Stachyra, ornitolog z Roztoczańskiego Parku
    Narodowego. – To miejska forma gołębia skalnego, tzw. gołąb miejski. Podlega on
    całkowitej ochronie. Konsultowałem się w tej sprawie ze specjalistą, który
    zajmuje się gołębiami w Warszawie. Jest zszokowany tym, co się stało w
    Zamościu. To przestępstwo.
    Skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby pozbyć się ptaków? – Od lat na każdej
    sesji, na każdej komisji, na każdym zebraniu mieszkańców mówiono nam, żeby
    zrobić z tymi gołębiami porządek. No to zrobiliśmy – ucina Kozak. – To był
    zwyczajny odłów sanitarny.
    Ale prof. Teresa Liszcz, była senator i promotor Ustawy o ochronie zwierząt,
    mówi co innego. – Możliwość eutanazji dopuszczalna jest tylko wtedy, gdy
    zwierzęta zagrażają bezpieczeństwu ludzi albo gdy cierpią – tłumaczy. – W tym
    wypadku nie było żadnej z tych okoliczności. Uśmiercenie zamojskich gołębi to
    ewidentne przestępstwo.
    Powiatowy lekarz weterynarii powinien w trybie natychmiastowym zawiadomić
    organy ścigania – zaznacza Muza. – Urzędnikowi, który podjął tę decyzję grozi
    od roku do dwóch lat więzienia.
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Nie przenoście nam stolicy do Lubska.
    croolick napisał:

    > Radny powiatowy Dudojć chcialby by w Lubsku znalazly miejsce
    > kolejne powiatowe
    > instytucje - niedawno ochoczo chcial likwidowac MDK,

    a może LDK lub PDK, a może PKS?

    > teraz mowi o utworzeniu biblioteki powiatowej w Lubsku.

    a niby dlaczego nie! Przecież ŻARY są TYLKO i WYŁĄCZNIE(!) siedzibą starostwa, a co do innych instytucji powiatowych to nie zakoniecznie, gryzie WAS (żary) Powiatowy Lekarz Weterynarii w Lubsku, Dom Pomocy Sołecznej, dlaczego by nie i Biblioteka, w końcu ta w Lubsku bije na ŁEB żarską we wszelkiej swojej działalności merytorycznej.

    > No i to jest jakis
    > pomysl na bezrobocie w Lubsku

    bezrobocie w Lubsku? od kiedy do Irlandii W.Brytanii wyjechało 2000 mieszkańców Lubska - nie ma z tym problemu, nie była potrzebna aktywność WŁADZ dbających o CAŁY powiat


    > powiatowych do Lubska, pare etatow oplacanych z budzetu _calego_
    > powiatu

    a teraz ten tłum biurokratycznego betonu pochodzenia żarskiego to niby kto opłaca?


    > znajdzie a w nagrode wdziecznosc wyborcow... Mnie jednak takie
    > myslenie
    > zwyczajnie mierzi,

    mnie też mierzi tWOJE myślenie - i co mam odczyniać?

    > bo pan Dudojc ma w nosie interes CALEGO powiatu a walczy -
    > wyrywa tylko dla Lubska,

    a może po prostu chce COŚ uszczknąc dla Lubska od zachłannych Żar?

    > Przeciez Lubsko liczy max. 16 tys. mieszkancow (czyli jakies 17%
    > populacji
    > powiatu) a w samych Zarach mieszka 40% ludnosci calego powiatu

    Taka mizerota te żary?

    > nie mowiac juz,
    > ze miasto jest doskonale skomunikowane ze wszystkimi czesciami
    > powiatu,

    tak, tak, "doskonałe skomunikowanie" jest szczególnie dobrze postrzegane w przypadku dowozu potrzebujących z gmin Lubsko i Brody do "powiatowego" szpitala w Żarach, bo jakiś powiatowy MÓZG postanowił zlikwidować oddział ratunkowy w lubskim szpitalu i przekształcić go w DPS! Genialny pomysł, przecież 70% emerytury (renty) musi delikwent oddać by w tym "pałacu" dożyć swych dni


    > nie mozna powiedziec o Lubsku. Nie jestem "lubskofobem",

    oj chyba NIM jesteś


    > umiar w "walce o swoje" - nie tedy droga by przez antagonizmny
    > powiatowe
    > rozwiazywac problemy gminne.

    zgoda! niech żry swoje problemy rozwiązują na forum gminy żary - a nie powiat!


    > poczucie wspolnoty regionalnej?

    przydało by się

    > Z drugiej strony przez wieki Lubsko bylo
    > niezalezna enklawa

    i tak powinno być i dziś!
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Nie przenoście nam stolicy do Lubska.
    bnq58 napisał:

    > a niby dlaczego nie! Przecież ŻARY są TYLKO i WYŁĄCZNIE(!) siedzibą > starostwa,

    myslisz sie moj dorgi, wychń kiedy z Lubska zobaczysz, ze Zary to calkiem spore
    miasto, prezny osrodek przemyslu i uslug.

    > a co do innych instytucji powiatowych to nie zakoniecznie, gryzie > WAS
    (żary) Powiatowy Lekarz Weterynarii w Lubsku,

    nie mnie nigdy nie mierzil i mysle ze nikogo w Zarach, tworzysz rzeczywistosc w
    ktora bardzo chcesz uwierzyc - to bywa bardzo niebezpieczne (vide Al-Kaida czy
    Najwyzsza Prawda Aum).

    > Dom Pomocy Sołecznej,

    Przyjelem argumenty o celowosci likwidacji zarskiego DPS, jak widac radni z Zar
    tez. Podejrzewam, ze tak by nie bylo gdyby chodzilo o migracja w druga strone...

    > dlaczego by nie i Biblioteka, w końcu ta w Lubsku bije na ŁEB
    > żarską we wszelkiej swojej działalności merytorycznej.

    Hahaha :-))) Najpierw zainteresuj sie dzialnosci zarskiej MBP, bo sie
    kompromitujesz.

    > bezrobocie w Lubsku? od kiedy do Irlandii W.Brytanii wyjechało 2000 >
    mieszkańców Lubska - nie ma z tym problemu,

    Pewnie tak, ale to znaczy, ze Lubsko jest jeszcze mniejsze, wiec i jego
    znaczenie zmalalo ;-)

    > nie była potrzebna aktywność WŁADZ dbających o CAŁY powiat

    widac, ze dalej nie rozumiesz, co staram Ci wytlumaczyc - nie zrozumiales tego
    tez gdy mowilismy o odbudowie Berlinki. BTW wiesz, ze jednak wbrew Twoim
    mrzonkom i Twoich zimokow probujacych zbic polityczny kapital w Warszawie nikt
    przez chwile nie pomyslal o jej odbudowie natomiast jest zainteresowanie
    modernizacja linii kolejowej Forst - Zary (stalo o tym w GR). To teraz politycy
    z Lubska pewnie zrobia wszystko by storpedowac te plany...

    > a teraz ten tłum biurokratycznego betonu pochodzenia żarskiego to
    > niby kto opłaca?

    Lepszy beton biurokratyczny z Lubska, ktory doprowadzil miasto do kompletnej
    ruiny. Nic Was lata 90. nie nauczyly???

    > a może po prostu chce COŚ uszczknąc dla Lubska od zachłannych Żar?

    No widzisz tu wlasnie o to chodzi ze to "uszczknoac" to wlasnie ten polityczny
    prymitywizm, ktory mija sie calkowicie z idea samorzadnosci powiatowej. To
    myslenie Kalego w najczystszej postaci.

    > tak, tak, "doskonałe skomunikowanie" jest szczególnie dobrze
    > postrzegane w przypadku dowozu potrzebujących z gmin Lubsko i Brody > do
    "powiatowego" szpitala w Żarach,

    Tak, tak najlepiej by bylo, gdyby w Lubsku nadal byl szpital z wielomilionowym
    dlugiem, do ktorego i tak pacjenci by nie trafiali, bo nie byloby pieniedzy.
    Szpital w Lubsku moglby liczyc na kontrakty z NFZ tylko z populacji 20 tys. osob
    - to zdecdowanie za malo by ten szpital moglby sie utrzymac. Mam wątłą nadzieje,
    ze interesujesz sie swiatem poza Lubskiem i np. wiesz co sie dzieje w powiecie
    zaganskiem, gdzie radni ze Szprotawy, prezentujacy identyczne myslenie jak nasi
    lubszczanie nie dopuscili do likwidacji szpitala w Szporotawie. Grozi to tym, ze
    w najblizszym czasie w powiecie zaganskim nie bedzie zadnego szpitala...

    > oj chyba NIM jesteś

    oj, chyba kazdy kto nie jest lokalnym lubskim szowinista dla Ciebie nim jest.
    Rozumiem, Twa milosc jest fanatyczna a fanatyzm ma nic wspolnego z mysleniem
    racjonalnym.

    > zgoda! niech żry swoje problemy rozwiązują na forum gminy żary - a > nie powiat!

    I tak sie dzieje! Zary nie zabiegaja o "wyrywanie" instytucji.

    > przydało by się

    Mam wrazenie, ze zbyt wiele wody w Lubszy musi uplynac, byscie zrozumieli czym
    jest powiat :-(

    > i tak powinno być i dziś!

    No wlasnie, dorzucilbym jeszcze szlaban w Budziechowie do "Ksiestwa Lubskiego",
    jak bylo przed wiekami :-)
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Konie i kultura
    A ja niestety widzę, że artykuł gazety to nie przypadek. To jakaś dziwaczna
    kampania prowadzona nie wiadomo w imię czego. Przecież od razu, na pierwszy
    rzut oka widać, że w Trybułowie dzieje się żle.

    Wrzuciłam hasło Trybułowo do przeglądarki i znalazłam taki oto tekst GW z
    sierpnia (cytuję bez skrótów):
    *********************************************
    "Cztery kobiety walczą o trzy konie
    Magda Opoka 22-08-2003, ostatnia aktualizacja 22-08-2003 22:42

    Wolontariuszki zapewniają, że znajdą lepsze miejsce dla koni, którymi się
    opiekują. Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, właściciel zwierząt, twierdzi, że
    chcą same przejąć jednego z koni

    Do marca Atrakcja, Didiga i Sarna brały udział w wyścigach na Służewcu i stały
    tam w stajniach. Kiedy jednak właściciel przestał płacić za ich utrzymanie i
    nie wystawił ich do wyścigów, przekazano je w formie darowizny Towarzystwu
    Opieki nad Zwierzętami. Umieściło je ono w stajni Trybułowo w Miedzeszynie. Do
    pomocy przy nich wysłało swoje dwie wolontariuszki.

    Nie widać miłości

    Stadnina Trybułowo wygląda na nieco zaniedbaną. Dom jest niewykończony, a na
    podwórku widać sporo rupieci. Konie stoją w boksach, zajmuje się nimi dwoje
    nastolatków. Tylko dwa stare konie, które w Trybułowie dożywają swoich dni,
    chodzą po pastwisku.

    Anna Piskorska, jedna z wolontariuszek: - Konie mają w Trybułowie bardzo złe
    warunki. Nie wychodzą na pastwisko. Całymi dniami trzymane są w boksach,
    podobnie jak ok. 20 innych koni, w tym źrebaki. Mają w nich brudno i mokro,
    dlatego gniją im od spodu kopyta. Razem z siostrą konie TOZ-u leczymy z ran na
    nogach i grzybicy.

    Anna Rudnik, prezes warszawskiego oddziału TOZ-u pytana o zarzuty stawiane
    przez wolontariuszki, denerwuje się. - Te panny za miesiąc opieki nad
    zwierzętami chciały dostać konia w prezencie! Szantażowały mnie i żądały
    wyjaśnień. Nie muszę się jednak im tłumaczyć - twierdzi. Podkreśla, że lekarz
    weterynarii regularnie ogląda zwierzęta. Jest też zaświadczenie ze Służewca, że
    rany zwierząt pochodzą jeszcze z miejsca wcześniejszego pobytu.

    Z pomocy wolontariuszek niezadowolona jest także Krystyna Trybułowa,
    właścicielka stajni. - Pamiętam, jak pojawiały się tutaj jeszcze jako dzieci.
    Nie widać u nich było wówczas miłości do koni. A trochę się na tym znam, bo
    hoduję te zwierzęta od 1967 r. - mówi. Wolontariuszki przychodziły do koni ze
    Służewca raz na tydzień i za darmo na nich jeździły. Ostatnio dopiero zaczęły
    zaglądać częściej. - Zmieniają im opatrunki, ale używają do tego wody
    utlenionej i bandaży. To powoduje, że rana się tylko paskudzi. Poza tym są
    bardzo niemiłe. Kiedy miałam nogę w gipsie i poprosiłam je o pomoc przy
    koniach, to odmówiły. Powiedziały, że zajmują się tylko swoją trójką. Zabroniły
    mi nawet wchodzić do stajni, gdzie stoją zwierzęta. Mojej własnej stajni -
    zaznacza.

    Pracownicy Trybułowa dodają, że wolontariuszki często zostawiały stare
    opatrunki w ściółce.

    Koń za pomoc

    Wolontariuszki zaproponowały TOZ-owi, że znajdą dla koni inne miejsce. -
    Towarzystwo nie chciało o tym słyszeć. Argumentowało, że koni nie wolno
    rozdzielać - mówi Anna Piskorska. - A my chciałyśmy, by zwierzęta miały lepsze
    warunki. W Trybułowie się nimi nie interesują. My np. wzywałyśmy weterynarza do
    ran na nodze, bo nikt ich nie zauważył - dodaje.

    Prezes Rudnik wyjaśnia, że konie zostały umieszczone w stajni Trybułowo, bo
    powiatowy lekarz weterynarii wydał pozytywną opinię o tym miejscu. TOZ nic nie
    płaci właścicielce, ale konie zarabiają na siebie, bo są wynajmowane na płatne
    jazdy. Zapewnia także dostawy pieczywa i siana. - Konie mają w tej stajni dobre
    warunki. Może nie wszystko jest idealne, ale Trybułowo prowadzi starsza
    kobieta, której po prostu nie stać na luksusy - mówi.

    Pani Krystyna przychyla się do opinii prezes Rudnik, że wolontariuszki po
    prostu chcą zabrać jednego z koni dla siebie. - Przez ludzi pokroju tego co te
    dziewczyny straciłam już 13 koni. Mówili, że chcą pomóc, że wezmą konia i będą
    się nim opiekować. Teraz jednak nie chcą zwierząt oddać - żali się pani
    Krystyna.

    Konie zostaną w Trybułowie do września i zostaną sprzedane na aukcji. Zysk
    zasili kasę TOZ-u.
    *******************************************************************


    O co tu chodzi???
    Jest wrzesień. Czy ktoś coś wie o tej aukcji? Szukam właśnie konia dla siebie,
    może mogłabym pomóc choć jednemu?

    Proszę o kontak: elka_g@gazeta.pl Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: Jak ze szczurów zrobić pyszną wędlinkę ?
    Jak ze szczurów zrobić pyszną wędlinkę ?
    www.nowydzien.pl/nowydzien/1,70091,3166790.html
    Europejscy smakosze wiedzą, za co cenić polską dziczyznę: jest smaczna,
    zdrowa, aromatyczna. Co roku sprzedajemy za granicę całe tony mięsa saren i
    dzików. Aż tu nagle taki cios! Chciwi niemieccy biznesmeni, żeby zwiększyć
    swoje zyski, do pysznego mięsa, które sprowadzali z Polski, dodawali mięso
    szczurów!
    Tak wymieszane sprzedawali w postaci kiełbas i pasztetów.

    To tak, jakby ktoś do naszej słynnej żubrówki dolewał wody brzozowej i
    oferował zachodnim koneserom. Sprawa szybko by się wydała, a nasz produkt
    miałby zszarganą opinię. Tak właśnie stało się w Niemczech. Największa
    niemiecka firma przetwarzająca dziczyznę Berger Wild zachwalała swoje
    produkty jako "wyśmienite delicje". Tymczasem do pasztetów i kiełbas dodawała
    mięso ze szczurów. Ten horror wyszedł na jaw, kiedy prokuratura sprawdziła
    zawartość służbowych maili krążących między pracownikami.

    Na trop afery władze wpadły przypadkiem. Podczas rutynowej kontroli jeden z
    inspektorów usłyszał, jak pracownik pyta szefa, czy na pewno "ma przerobić
    dzikie kaczki na bażanty". Kiedy weterynarze sprawdzili zawartość
    poporcjowanego mięsa, okazało się, że fałszowano także inne gatunki
    dziczyzny, np. muflony przerabiano na sarny. Kilkakrotnie zamrażano i
    rozmrażano mięso oraz fałszowano daty przydatności do spożycia, więc
    dziczyzna szybko gniła i śmierdziała.

    Wśród ton mięsa wycofywanych teraz z niemieckich supermarketów są dwa
    produkty pochodzące z Polski. Ze sklepowych półek usunięto część z 18 kg
    kości z sarny i 56 kg schabu z dzika. Wyprodukowała je w Wałbrzychu firma
    Hunter Wild, która częściowo należy do Berger Wild.

    Zastanowiło nas, czy to nie ona sprzedała nieświeże mięsa. - Te produkty
    sprzedaliśmy Niemcom już rok temu. Nie mamy możliwości składowania mięsa,
    dlatego natychmiast po rozbiórce wyjechało ono za zachodnią granicę. I to na
    pewno świeże i zdatne do spożycia - zapewnia Andrzej Bielarczyk, powiatowy
    lekarz weterynarii w Wałbrzychu.

    - Nie ma mowy o żadnym szwindlu. Mięso, które wysłaliśmy do Niemiec, było
    prawdziwą zdrową i świeżą dziczyzną - zapewnia też Agnieszka Musiałkiewicz,
    pełnomocnik firmy z Wałbrzycha.

    Niemieckie służby weterynaryjne ostro wzięły się do badania dziczyzny z
    magazynów w Niemczech. Okazuje się, że jedna trzecia produktów nie nadaje się
    do spożycia, bo odkryto w nich bakterie colli i salmonellę. Berger Wild
    ogłosiła niewypłacalność, a 80-osobowa załoga straciła pracę. Agnieszka
    Musiałkiewicz uspokaja, że zakład w Polsce nie upadnie, a jego 150
    pracowników nie pójdzie na bruk, ale już wiadomo, że w połowie kwietnia firma
    zostanie sprzedana. Afera na pewno też zaszkodziła sławie naszej dziczyzny. -
    Od szefów dużych firm przetwórczych w Niemczech i Francji wiem, że teraz
    polska dziczyzna bardzo źle się sprzedaje. Będzie jeszcze gorzej, bo po tym
    skandalu eksperci unijni żądają wprowadzenia dodatkowych badań
    bakteriologicznych dla dziczyzny. To sprawi, że będzie jeszcze droższa, a nam
    będzie jeszcze trudniej znaleźć odbiorców - mówi Krzysztof Klimczak, jeden z
    byłych współwłaścicieli Berger Wild działający od wielu lat w branży.

    Na współpracy z Berger Wild stracą też na pewno polscy myśliwi - firma zalega
    z wypłatą należności za dziczyznę prawie 1000 kół łowieckich.
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: pogryzieni przez bezpańskie psy
    pogryzieni przez bezpańskie psy
    Tylko w tym roku do Komendy Powiatowej Policji w Siemiatyczach trafiło blisko
    10 zgłoszeń dotyczących pogryzienia przez psy. W październiku burmistrz
    wypłacił odszkodowanie za zniszczone spodnie mieszkańcowi Siemiatycz, który
    na początku września został pogryziony w centrum miasta przez dwa czworonogi.
    - Za całą sytuację odpowiadają władze i radni, którzy od dłuższego czasu nic
    nie robią w sprawie bezpańskich psów. Całe szczęście, że skończyło się to
    tylko podartymi spodniami i na szczęście niegroźnymi ranami. Dzień wcześniej
    w tym miejscu bawiły się dzieci z przedszkola, więc mogło dojść do prawdziwej
    tragedii - powiedział poszkodowany.
    - Mamy podpisaną umowę na odławianie psów z przedsiębiorstwem komunalnym.
    Firma ta zatrudnia odpowiednio przeszkolonych ludzi. Na początku września psy
    były odławiane. Jednak po obserwacji osobniki, u których nie zaobserwowano
    choroby, są wypuszczane na wolność - powiedział zastępca burmistrza
    Siemiatycz, Stanisław Waldemar Fleks.
    W maju br. 13-letnia córka jednej z mieszkanek miasta została zaatakowania i
    pogryziona przez psa, gdy wracała ze szkoły. Właściciela czworonoga nie
    odnaleziono. Dziewczynka do dziś ma ślady pogryzienia oraz uraz psychiczny i
    lęk przed zwierzętami.
    - Rada Miasta powinna przyjąć uchwałę pozwalającą na wyłapywanie bezpańskich
    psów i umieszczanie ich w schroniskach za miastem. Siemiatycze nie mają tego
    typu placówki. Pracuję tu od ponad roku, a oprócz jednej z gmin nikt nie
    zgłosił się do mnie w sprawie bezpańskich psów - stwierdził powiatowy lekarz
    weterynarii w Siemiatyczach, Mirosław Tołwiński.
    - Planujemy w przyszłym roku zająć się tym problemem i znaleźć w budżecie
    środki na ten cel - powiedział Stanisław Waldemar Fleks.
    W razie pogryzienia mieszkańcy mogą starać się o odszkodowanie od władz
    miasta. Zgodnie z przepisami opdowiedzialność za bezpańskie psy i szkody
    przez nie uczynione spada na samorząd.
    - Takie jest prawo i jesteśmy zobowiązani do załatwiania tych spraw -
    powiedział zastępca burmistrza Siemiatycz.
    - Bezpańskie watahy psów w poszukiwaniu pożywienia dosyć często przewracają
    kosze na śmieci i jest to dosyć uciążliwe, ponieważ z tych pojemników
    wysypują się sterty śmieci. Wygląda to jak wygląda - powiedział aspirant
    komendy powiatowej policji w Siemiatyczach, Romuald Leoniuk.
    - Jedyne, co my możemy zrobić, to na polecenie urzędu miasta wyłapać psy,
    które kogoś pogryzły. Następnie po obserwacji zwierzęta są przewożone do
    schronisk - stwierdziła zastępca Przedsiębiorstwa Komunalnego w
    Siemiatyczach, Lucyna Kuczyńska.

    (Gazeta Współczesna, wydanie internetowe z 3 listopada 2003 r.)

    Zauważyłem pewną sprzeczność w zeznaniach. Pani z przedsiębiorstwa
    komunalnego twierdzi, że po obserwacji psy są przewożone do schronisk.
    Zastępca burmistrza mówi zaś, że są wypuszczane na wolność. Na kolejne
    polowania na ludzi ? Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: golebie w Szczecinie czylglupota ludzka bez granic
    Powoli zrobi sie psychoza
    Rzucili gołębie na pożarcie
    Urzędnicy z Zamościa urządzili polowanie na ptaki ze Starówki

    Bezduszne wybicie siedemdziesięciu chronionych gołębi zarzucają ornitolodzy
    władzom Zamościa. Uśmiercone ptaki zostały zjedzone przez egzotyczne zwierzęta
    z miejscowego zoo. Obrońcy praw zwierząt domagają się ukarania winnych
    barbarzyństwa.

    Przed tygodniem w Wydziale Gospodarki Mieszkaniowej, Ochrony Środowiska i
    Infrastruktury Komunalnej Urzędu Miasta Zamość zapadła decyzja: wyłapać
    gołębie. Dlaczego? – Jakieś takie pokulone były, no i brudziły niemiłosiernie –
    tłumaczył nam wczoraj szef tego wydziału Roman Kozak. Wyrok zapadł, a wykonanie
    zadania zlecono firmie zajmującej się utrzymaniem porządku w mieście. –
    Wszystko odbyło się humanitarnie, zgodnie z prawem, po konsultacji z inspekcją
    weterynaryjną – zapewnił nas Kozak.
    Ale ornitolodzy są innego zdania. Ptaki zostały uśmiercone i przekazane do
    zamojskiego zoo. Tam, jako karma, zniknęły w żołądkach egzotycznych zwierząt.
    – To ewidentne złamanie Ustawy o ochronie zwierząt – nie ma wątpliwości
    Wojciech Muza z Zarządu Głównego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. – Decyzji
    o uśmierceniu zwierząt nie może podjąć nikt z Urzędu Miasta. Może to zrobić
    jedynie powiatowy lekarz weterynarii.
    Ale ten, jak twierdzi, nic o tym nie wiedział. – Nie wiem, kto podjął taką
    decyzję i nie będę jej komentował. Tak czy inaczej inspekcja weterynaryjna nic
    do tej sprawy nie ma – stwierdził Przemysław Pogudź, powiatowy lekarz
    weterynarii w Zamościu. – Pewne jest natomiast, że gołębie, które opanowały
    zamojską Starówkę, ale także inne rejony miasta, nie są ptakami chronionymi. To
    po prostu zdziczała forma gołębia domowego, który wymknął się spod kontroli
    hodowców.
    – Bzdura – ripostuje Przemysław Stachyra, ornitolog z Roztoczańskiego Parku
    Narodowego. – To miejska forma gołębia skalnego, tzw. gołąb miejski. Podlega on
    całkowitej ochronie. Konsultowałem się w tej sprawie ze specjalistą, który
    zajmuje się gołębiami w Warszawie. Jest zszokowany tym, co się stało w
    Zamościu. To przestępstwo.
    Skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby pozbyć się ptaków? – Od lat na każdej
    sesji, na każdej komisji, na każdym zebraniu mieszkańców mówiono nam, żeby
    zrobić z tymi gołębiami porządek. No to zrobiliśmy – ucina Kozak. – To był
    zwyczajny odłów sanitarny.
    Ale prof. Teresa Liszcz, była senator i promotor Ustawy o ochronie zwierząt,
    mówi co innego. – Możliwość eutanazji dopuszczalna jest tylko wtedy, gdy
    zwierzęta zagrażają bezpieczeństwu ludzi albo gdy cierpią – tłumaczy. – W tym
    wypadku nie było żadnej z tych okoliczności. Uśmiercenie zamojskich gołębi to
    ewidentne przestępstwo.
    Powiatowy lekarz weterynarii powinien w trybie natychmiastowym zawiadomić
    organy ścigania – zaznacza Muza. – Urzędnikowi, który podjął tę decyzję grozi
    od roku do dwóch lat więzienia.
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: PROŚBA O DAROWANIE ŻYCIA BIEDNEMU PSU
    NIE JEST DOBRZE!!!!
    Jarosław Paryzek, lekarz weterynarii, który przyjmował psa do klinik, upiera się prz uśpieniu psa i ZROBI TO!

    serwisy.gazeta.pl/kraj/1,34309,2589479.html

    - Darujcie psu życie! - nawołują internauci na gazetowym forum. I ślą pisma do kogo się da. - Według mnie nie ma teraz żadnych powodów do usypiania Nero - uspokaja powiatowy lekarz weterynarii (...)

    Rozmowa z weterynarzem :
    Gryzł - to fakt

    Joanna Bosakowska: Dalej chce Pan uśpić Nero?
    Jarosław Paryzek, lekarz weterynarii, który przyjmował psa do kliniki: - Moje zdanie jest jednoznaczne: tego psa trzeba uśpić.

    Ale on nie zagryzł tego mężczyzny...
    - Co się dokładnie stało w tym mieszkaniu, ustali policja i prokuratura. Faktem jest natomiast, że ten człowiek na pewno był pokąsany. I mało prawdopodobne jest to, że Nero pogryzł trupa. Wiem co mówię, 20 lat pracuję w tym zawodzie. Według mnie pies włączył się do bójki między mężczyznami i jednego z nich pokąsał. Faktem jest więc, że pogryzł człowieka. I może się to powtórzyć.

    A opinia powiatowego lekarza weterynarii nie liczy się dla Pana?
    - Jeśli dostanę od niego na piśmie dyspozycję, że mam oddać psa, zrobię to. Jeśli nie - uśpię.

    * Jarosław Paryzek pracuje w klinice przy ul. Grunwaldzkiej, gdzie przebywa na obserwacji Nero.


    Dla "Gazety"

    Stefania Kozłowska

    prezes TOnZ w Poznaniu

    Zrobimy wszystko, żeby uratować tego psa. Mamy już wielu chętnych na adopcję Nero. On nie zasłużył na śmierć. Jeśli szarpał tego człowieka, to dlatego, że chciał, by wstał. Stąd ślady pogryzień na ciele.



    szef Empatii

    Mnóstwo ludzi dzwoniło do nas w sprawie Nero. Ten, kto wydał wyrok na psa, zrobił to zbyt pochopnie, w ogóle go nie obserwował.



    Henryk Jurek

    sędzia kynologiczny

    Ten pies prawdopodobnie włączył się do bójki, więc - niestety - jestem za jego uśpieniem. Nero to, znów prawdopodobnie, mieszaniec stafforda z pit bullem red nose - mieszanka tych dwóch ras to mieszanka wybuchowa. Dla dobra psa i ludzi uśpiłbym więc Nero.



    Joanna Kosińska

    specjalistka psychologii zwierząt

    Psa trzeba obserwować, co będzie się z nim działo, jak będzie reagował na ludzi i na inne zwierzęta. Dopiero potem można podjąć jakąś decyzję o jego losie. Niestety ludzie zbyt pochopnie decydują się na zabijanie zwierząt, bo łatwo wtedy pozbyć się problemu.

    not. bos



    Kiedy można uśpić psa

    Według ustawy o ochronie zwierząt można uśpić zwierzę, które jest agresywne wobec ludzi lub innych zwierząt "za zgodą właściciela, a w przypadku braku jego zgody, na podstawie orzeczenia lekarza weterynarii". Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: pomożmy psom z umieralni w LIgocie
    rozpoczął się proces Marzeny S.

    Z ostatniej chwili...





    15 maja 2008 roku w oleśnickim Sądzie Rejonowym rozpoczął się na
    dobre proces karny Marzenny S., właścicielki schroniska w Nowej
    Ligocie, oskarżonej przez Prokuratora Rejonowego w Oleśnicy o
    znęcanie się nad zwierzętami. Oskarżenie to jest wynikiem odkrycia
    na początku stycznia 2007 roku przez inspektorów Straży dla Zwierząt
    we Wrocławiu umieralni dla psów w Nowej Ligocie, działającej pod
    szyldem "Pogotowia dla Małych Zwierząt".

    Oskarżona po raz kolejny nie stawiła się na rozprawę. Rozpoczęcie
    procesu Marzenny S. planowane było początkowo na listopad 2007 roku,
    ale procedowanie tej sprawy zostało wstrzymane na skutek złożenia
    przez oskarżyciela posiłkowego wniosku o przekazanie niniejszej
    sprawy do uzupełnienia przez Prokuraturę. Sąd Rejonowy w Oleśnicy
    podzielił w całości zastrzeżenia oskarżyciela, który wnosił o
    zbadanie losów około tysiąca psów, które zginęły bez śladu w
    umieralni Marzenny S. w latach 2005-2007 oraz odpowiedzialności w
    tej sprawie samorządów terytorialnych i inspekcji weterynaryjnej.
    Prokurator złożył na postanowienie Sądu w tej sprawie zażalenie,
    które rozpatrzone zostało w lutym 2008 roku przez wrocławski Sąd
    Okręgowy. Sąd Okręgowy we Wrocławiu, powołując się na zasadę
    skargowości w procedurze karnej, uchylił w całości postanowienie
    Sądu Rejonowego w Oleśnicy i przekazał mu sprawę do merytorycznego
    rozstrzygnięcia.

    Niniejszy proces w tej niezwykle bulwersującej sprawie toczy się
    zatem na podstawie aktu oskarżenia, zgodnie z którym M. Sobańska
    przyjmowała psy z czterech sąsiednich gmin oraz od osób prywatnych
    oraz zaniedbywała je w wyniku nadużywania alkoholu i niepoddawania
    ich uśmiercaniu ze względów humanitarnych. Wymiarowi sprawiedliwości
    zdaje się w ogóle nie przeszkadzać fakt, że oskarżona przyjmowała
    psy z ponad 30 jednostek samorządu terytorialnego oraz prowadziła
    koncesjonowaną działalność nadzorowaną przez Powiatowego Lekarza
    Weterynarii w Oleśnicy. Prokuratora Rejonowa w Oleśnicy usiłowała
    zrzucić całą odpowiedzialność w tej sprawie na Marzennę S., ale
    nawet taka szczątkowa odpowiedzialność oskarżonej wydaje się
    niepewna, bowiem oleśnicki Sąd zdaje się stać na stanowisku, że aby
    znęcać się nad zwierzętami trzeba to robić z tzw. świadomym
    zamiarem. Tymczasem przecież Marzenna S. bardzo kochała swoje
    zwierzęta i w zasadzie trudno powiedzieć, dlaczego stało się tak,
    jak się stało. Może się więc ostatecznie okazać, że w Polsce tak się
    po prostu dzieje i nikt za takie sytuacje nie odpowiada.

    Były Powiatowy Lekarz Weterynarii w Oleśnicy zapewnił wszak Sąd, że
    Marzenna S. nie znęcała się nad zwierzętami, a kontrole "nie
    wykazywały nic strasznego". Lech Rybarczyk, Wojewódzki Lekarz
    Weterynarii, nie mógł się opanować przed stwierdzeniem, że Straż dla
    Zwierząt przekroczyła swoje kompetencje, oceniając pracę inspekcji
    weterynaryjnej w tej sprawie. Pracownicy schroniska stwierdzili, że
    psy miały tam doskonałe warunki i opiekę, a sąsiedzi pretensjonalnie
    zapewniali, że Marzenna S. "płakała, jak jakiś pies zdechł,
    zwierzęta miały imiona i były do niej bardzo przywiązane".

    Wyjścia są dwa. Albo wszyscy ponad rok temu staliśmy się ofiarami
    zbiorowej halucynacji, widząc brodzące w błocie wychudzone i chore
    psy, brudne boksy z konającymi zwierzętami i doły wypełnione padłymi
    psami w reklamówkach, albo niektórzy z innych nie mają nawet
    szczątkowej wyobraźni prawnej, zawodowej i etycznej. Wierzymy raczej
    w to drugie. Szanowni Państwo, Szanowni Inni - już pracujemy nad
    apelacją od chyba przesądzonego wyroku oleśnickiego Sądu. Z nami
    łatwo nie będzie.


    soz.webd.pl/index2.html Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu



    Temat: boxer pogryzł dziecko
    Niezbadane są wyroki // pogryziona dziewczyna
    "Pitbull pogryzł szesnastoletnią dziewczynę
    wczoraj
    Szesnastoletnia tomaszowianka i jej ojciec cudem uniknęli śmierci.
    Zostali zaatakowani przez własnego psa - rozwścieczonego pitbulla.
    Dziewczyna ostatkiem sił zabiła nożem rozjuszone zwierzę.

    Dwuletni pitbull rzucił się na swoją panią wczoraj przed południem.
    Dziewczyna z rozległymi ranami kąsanymi lewego ramienia i
    przedramienia trafiła do szpitala. Przewieziono ją do Kliniki
    Chirurgii Ogólnej i Chirurgii Ręki w Trzebnicy w województwie
    dolnośląskim, gdzie chirurdzy przeszczepili jej uszkodzone żyły
    przedramienia z nogi.

    - Beata chciała wyprowadzić psy na dwór - mówi Łukasz Tomczyk,
    narzeczony dziewczyny, który mieszka z jej rodziną. Suki wyszły
    spokojnie, ale pies - pitbull, odwrócił się w drzwiach i bez
    wyraźnego powodu rzucił się na Beatę. Rozwścieczony zaczął szarpać
    jej rękę, wygryzając mięśnie z przedramienia. Krzyk córki usłyszał
    chory ojciec.

    ::: Reklama :::


    Mężczyzna, choć ma problemy z chodzeniem, ruszył córce na pomoc.
    Potknął się, uderzył głową w futrynę drzwi, upadł i zemdlał. Jego
    córka się nie poddała. Walczyła o życie swoje i ojca.

    - Nie wiem, skąd Beata znalazła tyle sił - opowiada Łukasz łamiącym
    się głosem. - Widziała, jak pies rzucił się na ojca. Choć straciła
    mnóstwo krwi, pobiegła do kuchni po nóż. Zabiła psa jednym ciosem.

    Pogotowie zabrało pogryzioną szesnastolatkę. Jej ojciec, mimo urazu
    klatki piersiowej i rany przedramienia, odmówił przyjęcia pomocy
    sanitariuszy. - Zdrowiu narzeczonej nie grozi niebezpieczeństwo -
    zapewnia Łukasz Tomczyk.

    - Dla naszej nienarodzonej córeczki było za późno. Pod wpływem
    silnych doznań kruszynce stanęło serduszko - załamany Łukasz z
    trudem powstrzymuje łzy.

    Pogryziona tomaszowianka przeszła wczoraj po południu bardzo
    skomplikowaną operację. Lekarze z Ośrodka Replantacji Kończyn im.
    św. Jadwigi w Trzebnicy musieli zrekonstruować 25 cm tętnicy
    ramiennej.

    - Mięsień w tym miejscu został wygryziony. Ponadto dziewczyna miała
    zmiażdżony łokieć i zwichnięte stawy - tłumaczy dr Adam
    Domanasiewicz, który operował Beatę W. - Wydaje się, że sytuacja na
    razie jest opanowana. Udało się przywrócić krążenie w kończynie -
    cieszy się dr Domanasiewicz.

    Jednak o sukcesie lekarzy będzie można mówić dopiero za kilka dni.

    - Uszczerbki spowodowane przez psa były poważne. Boimy się jeszcze
    komplikacji związanych z możliwymi infekcjami bakteryjnymi -
    zastrzega dr Jerzy Jabłecki, który także operował tomaszowiankę.

    Nie wiadomo, jak długo 16-latka zostanie pod opieką specjalistów w
    szpitalu w Trzebnicy. Na pewno czeka ją długa rekonwalescencja.

    Wczorajszej tragedii przy ul. Diamentowej w Tomaszowie nikt się nie
    spodziewał. Nie wiadomo, dlaczego dwuletni pitbull rzucił się na
    nastolatkę.

    Trzy psy mieszkały z rodziną W. od lat. Miały doskonałe warunki -
    troskliwych właścicieli i ogród, w którym mogły do woli biegać.
    Zwierzęta - dwa mieszańce amstaffa i pitbull - na co dzień trzymane
    były w domu. Nie sprawiały kłopotów. Na furtce posesji przy ul.
    Diamentowej wisi tabliczka ostrzegająca przed złym psem. Jednak
    sąsiedzi podkreślają, że psy zawsze były spokojne.

    - Nigdy nie widziałem, żeby były agresywne - mówi pan Andrzej,
    mieszkaniec ul. Diamentowej. - Nawet nie szczekały na obcych
    przechodniów. Nie mogę uwierzyć w to co się stało - dodaje
    zszokowany sąsiad rodziny W.

    Wytłumaczenia nagłego napadu agresji psa nie znajdują nawet
    specjaliści od zachowań zwierząt. - Z tego co ustaliła wstępnie
    policja wynika, że nie doszło do zaniedbań ze strony właścicieli
    psów - mówi Krzysztof Zając, powiatowy lekarz weterynarii w
    Tomaszowie. - Jednak trzeba pamiętać, że zachowania psów są niekiedy
    bardzo skomplikowane i trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego
    akurat ten pitbull tak się zachował.

    Głowa zabitego psa została wysłana do Zakładu Higieny Weterynarii w
    Łodzi do badania na wściekliznę. Właściciel nie dostarczył policji
    zaświadczenia o szczepieniach.

    W ustawie o ochronie zwierząt wymienionych jest 11 psich ras
    uznanych za szczególnie agresywne. Na posiadanie psa jednej z tych
    ras trzeba mieć zezwolenie od psychologa, wydawane w trybie podobnym
    jak pozwolenie na broń. Na liście agresywnych ras nie ma jednak
    amstaffów ani pitbulli.

    Arkadiusz Wojciechowski - POLSKA Dziennik Łódzki "

    sieradz.naszemiasto.pl/wydarzenia/818382.html
    Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • witch-world.pev.pl



  • Strona 3 z 4 • Wyszukano 154 wyników • 1, 2, 3, 4

    Design by flankerds.com