Oglądasz wypowiedzi wyszukane dla słów: poszukiwanie tożsamości
Temat: Szmak kontratakuje!
...no to mnie masz...
...jednak w artykule jest jednak wyraźnie napisane że został powołany komitet
konkursowy...więc przynajmniej na pewnym poziomie jest konkurs...
...poza tym ten mój opis pochodzi chyba z okresu poprzedzającego bombę jaką były
rzeźby Runy na Mickiewicza... po tym, trochę sobie bardziej przemyślałem te
kwestie małej architektury...
...nie zmieniło się to, że uważam takie działania za bardzo mało twórcze,
margines jakiś.
Zgadzam się z osobą która powyżej napisała o tym, że jest tych rzeźb już mamy
sporo, a problemów na Starówce nadal nie rozwiązujemy
....choćby jakieś miejsca do uprawiania sportu dla młodzieży, jakieś standy i
klatki dla rowerów, czyszczenie graffiti czy porządną politykę dotyczącą reklam
zewnętrznych...
... może więcej zieleni na deptaku, na Szerokiej? więcej ławek i więcej kamer
zapewniających bezpieczeństwo...
Przebudowa nowego rynku wyszła słabo moim zdaniem. Tam jest martwa przestrzeń,
położono nowy bruk i to wszystko... Nie stała za tym żadna większa koncepcja
rewitalizacji tego miejsca... Szkoda. To porażka Szmaka moim zdaniem. Można było
ten teren urozmaić.
Poza tym wydaje mi się też, że takie
poszukiwanie symboli nie powinno być
zajęciem jednego człowieka - i nie może wywoływać tyle kontrowersji ile
wywołuje. Nie podoba mi się postawa pana Szmaka: "ja wiem co robię, i wiem że
robię to dobrze".
Wprowadzanie symbolów wymaga pewnego konsensusu, jakiejś "akcji pozytywnej". A
tu jest z wręcz działanie odwrotne - prowadzenie wojenki...
W tym środowisku artystycznym są duże podziały, tyle punktów widzenia ile ludzi.
Wydaje mi się, że trzeba raczej integrować to środowisko - zapewniać mu
możliwość składania inicjatyw, szerszego udziału...
...bo te rzeźby powoli stają się symbolem Szmaka a nie symbolem tradycji
cukierniczych:) Tak są przez was odczytywane i to jest klęska.
-
poszukiwanie tożsamości i symboli historycznych zamienia się w taką
karykaturę, ośmieszającą nas wszystkich...
"nie podoba się fontanna? to ja w was osiołkiem, a dobiję piernikarką"...
Ja w tej sprawie wolę stanąć z boku, naprawdę. Bo "spór o sens osiołka" jest
niepoważny.
I w ogóle te rzeźby do mnie jakoś nie trafiają, tzn wydają mi się bardzo
naiwne... ale to już jest subiektywna ocena...
...ja wolę aby przekaz historyczny był żywy, ale mniej metaforyczny, mniej
symboliczny...
tzn te rzeźby w jakiś sposób turyście pomogą poznać historię Torunia - jeśli ma
przewodnik to poczyta sobie o piernikach przy rzeźbie upamiętniającą słynną
cukiernię...
...tylko dobrze by było, aby tę historię jednak przekazywać jakoś - a nie tylko
liczyć że turysta ma przewodnik lub przewodnika.
Taka rzeźba to trochę disnayland i las vegas.... Dobra rzeźba jest więcej warta
niż kiepski, łapatalogicznie interpretujący historię, zbyt dosłowny symbol...
Dobra rzeźba jest wyrazem swobody i odwagi twórczej - trudno mówić o swobodzie
jak ktoś ma do opracowania projekt piernikarki pod bardzo konkretną i jakże
banalą interpretację...
A jeśli chodzi o przekaz historyczny.... to nowoczesne metody obejmują przekaz
audiowizualny.
Jest wiele ciekawostek dotyczących Torunia - na fotoforum wyborczej są bardzo
ciekawe wątki a ludzie tam mają ogromną wiedzę: o systemie obronnym
średniowiecznej twierdzy, życiu w grodzie itd...
Sporo informacji jest na stronie .turystyka.torun.pl
...ale jak to przekazać?
...to że na placu Rapackiego znajdowała się fosa, bramy...jak opowiedzieć o
nieistniejących basztach, wieżach?
Ustawiać wszędzie jakieś śmieszne metafory?
Naprawdę, bardzo mało eksploatujemy tę historię miasta... Mało. I ta mała
architektura do bardzo skąpy przekaz, w dodatku dość prymitywny...
...to oczywiście kwestia gustu. Ale wydaje mi się, że należy tu oddać inicjatywę
artystom a nie zlecać im realizację konkretnych, mało ambitnych zamierzeń.
No więc macie rację. Tylko trochę więcej argumentów by się przydało zebrać i
chyba zmienić retorykę. Bo teraz konflikt jest zbanalizowany a to działa na
korzyść pomysłów Szmaka.
....poza tym wydaje mi się że pan Szmak chyba po prostu zaniża ocenę gustów
ludzi... Sam ma pewno bardziej wyszukane gusty, jest bardziej wyrafinowany - a
oferuje turyście i mieszkańcom jakieś karkołomne uproszczenia, traktuje ich jako
odbiorców o niskim zainteresowaniu sztuką, prostych gustach...
...wydaje mu się że mało osób ma tak wyszukane gusty jak on i taki prosty
przekaz jest po prostu kluczowy by ludzi zainteresować. To tak jak repertuar
telewizji publicznej...
W Krakowie stoją rzeźby Mitoraja, były też w Warszawie koło Zamku... No można
się kłócić o wartość dzieł Mitoraja, ale jednak to coś więcej niż takie las
vegas posążków z brązu...
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Żary leżą na Łużycach.
nika139 napisała:
> Dla mnie, a podejrzewam też, że dla większości mieszkańców
> województwa, lubuskie jest bardziej do przyjęcia
Nie byłbym pewien, czy dla większości. Oczywiście można odnieść takie wrażenie
po lekturze czy oglądając lubuskie media.
> niż śląskie,
Warto przeczytać tą wypowiedź prof. Miodka.
> czy łużyckie.
Za komuny to co łużyckie było na cenzurowanym. Komuniści storpedowali plany
utworzenia autonomii łużyckiej w Niemczech Wschodnich. Polacy Serbołużyczan
wyrzucili za Nysę jako Niemców, tak potraktowano tych, którzy ramię w ramię z
Polakami walczyli z germanizacją. Nie szanowano niczego co istniało tu wcześniej.
> Z bardzo prostego powodu : nasi rodzice przyjechali tu z
> różnych stron.
I tu się różnimy. Moi rodzice nie przyjechali tu z różnych stron, oni już się tu
urodzili. Już dla nich miejsca pochodzenia rodziców, moich dziadków, były obce.
Szczerze mówiąc nie czuję emocjonalnego związku z Wielkopolską, Wołyniem, czy
Stanisławowem. Czuję związek z dziejami mojego miejsca urodzenia, a to są
wielowiekowe związki z Łużycami i Śląskiem. I co, mam się identyfikować z Ziemią
Lubuską, którą wymyślono w 1945 r. a komuniści nakazali mieszkańcom Ziemi
Żarskiej czuć się Lubuszanami w 1950 r.? NIE. Zbyt mocno związany jestem z moją
małą ojczyzną by przyjąć te propagandowe kłamstwa.
> Nie są więc ani Ślązakami, ani Łużaczynami.
To czemu współcześni warszawiacy nazywają się warszawiakami? Połowa
przedwojennych warszawiaków zginęła w czasie II wojny światowej, miasto
zasiedlili mieszkańcy okolicznych wsi i miasteczek oraz przyjezdni z innych
krain. Podobnie jest na Górnym Śląsku, ilu mieszka tam rodowitych Ślązaków?
Przeważająca cześć to ludność napływowa a jednak czują się Górnoślązakami, tylko
ja mam czuć się się na siłę Lubuszaninem, bo niby od nowa mamy budować tradycję
lubuską, bo rzekomo ja jestem napływowy...
> Myśmy się tu urodzili, i dla nas określenie, zielonogórskie albo > lubuskie,
jest po prostu bardziej naturalne.
Dla mnie nie jest. Dla mnie to co lubuskie oznacza wydumane w latach 1945 - 1950
i pozostałych latach PRL. Tego dziedzictwa komuny nie zaakceptuję nigdy.
> Nie ma więc co rozdzierać szat, w końcu to określenie jest
> bardziej symboliczne, niż naturalne.
I tu jeszcze raz warto zajrzeć do wypowiedzi prof. Miodka, to właśnie symbole
mają największe znaczenie dla kształtowania się
tożsamości lokalnej.
> Ja nie narzekam, województwo lubuskie, a szczególnie miasto Żary
> to wcale niezłe miejsce do życia.
A ja się wstydzę, że mieszkam w najbiedniejszym województwie w kraju, gdzie
nieprzerwanie od czasów PRL fałszowana jest historia tych ziem.
> Warunek jest jeden : trzeba chcieć żyć, chcieć się rozwijać i
> chcieć ubogacać swoją Małą Ojczyznę.
Małej ojczyzny nie zbuduje się na kłamstwie o Ziemi Lubuskiej. Fajnie napisał
forumowicz na zielonogórskim forum a propos nazwania K. Senyk Lubuszanką przez
dziennikarzy GW:
Ja rozumiem poszukiwanie tożsamości regionalnej. Jak najbardziej. Tylko
uważam, że ktoś kto stworzył woj. lubuskie i nazwał je tak a nie inaczej, zrobił
Wam wielką krzywdę. Bo to się nie trzyma, za przeproszeniem – kupy. Nie dość, że
brzmi sztucznie („trąci ściemą”), to utrudnia jeszcze czerpanie z tradycji
regionu (a w zasadzie regionów w tym przypadku). Przecież spuścizna kulturowa
tych ziem jest szalenie cenna właśnie dla budowy współczesnej, nowoczesnej
tożsamości regionalnej. A „terminologia lubuska” prowadzi do zafałszowania tej
spuścizny, zafałszowania historii. Kto by chciał budować swoją tożsamość na
kłamstwach?
Dla kogoś, kto poczuł się już Lubuszaninem, brzmieć musi to jak obraza
majestatu. Hmm, może nawet Atak. Atak na regionalną tożsamość. Otóż nic
podobnego. Ja Wam życzę rozkwitu tej tożsamości regionalnej. Każdy myślący
człowiek ma do niej święte prawo. Tyle tylko, że nie warto budować zamków na
piasku. Nie warto oszukiwać siebie i innych, naginać geografii i historii do
własnych potrzeb. (Własnych? Na pewno? A może potrzeb grupy urzędników i
dziennikarzy?) Jeśli coś ma być trwałe, przekonujące i atrakcyjne, to powinno
opierać się na prawdzie, na rzeczywistości. Jeśli trwała, przekonująca i
atrakcyjna ma być tożsamość regionalna, to musi wyrastać z uczciwego spojrzenia
na spuściznę kulturową, cywilizacyjną tych ziem. A nie na udawaniu, że tej
ostatniej nie ma. Nie na jej fałszowaniu.
Dlatego rozumiem zastrzeżenia tych osób, którym „Lubuszanka” wydaje się śmieszna
i nie na miejscu. Zgadzam się z nimi. I nie zazdroszczę Bogu ducha winnym
ludziom, którzy poczuli się już „Lubuszanami”. Straszny pasztet i strasznego
gniota zafundowała Wam ta reforma administracyjna z 1999. Brnąć w te bzdury –
trudno. Rozstać się z nimi, to tak jakby stracić kawałek siebie. Też trudno.
bischofswalde (forum GW Zielona Góra)
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Niemiec wśród studentów
Poszukiwanie tożsamości
EUPEN/KOLONIA - Belgijscy uczniowie, uczęszczający do szkół we wschodniej
Belgii, będą korzystali na lekcjach z wiedzy o społeczeństwie z niemieckich
podręczników. Materiał lekcyjny przygotowała Federalna Centrala ds. Kształcenia
Politycznego (BRD) w Bonn. Tym samym belgijska monarchia scedowuje swą władzę w
sektorze edukacji zagranicznej na agencję państwową, bez zapewnienia sobie
podobnych wpływów w Republice Federalnej Niemiec. Porozumienie jest częścią
celowych aktywności ,,Niemieckojęzycznej Wspólnoty" w Belgii wschodniej,
uniezależniającej się stopniowo od Brukseli i związującej się z niemieckimi
strukturami. W sobotę publiczna telewizja ARD wyemitowała materiał, mający za
zadanie zwiększyć sympatię dla niemieckojęzycznej ludności sąsiedniego kraju. W
materiale tym znalazło się także miejsce na nostalgiczne spojrzenie wstecz
jednego z występujących w nim rozmówców, wspominającego z rozrzewnieniem
wmaszerowanie do Belgii nazistowskich oddziałów. Ludzie mieli być
wtedy ,,oczarowani", dowiadujemy się z relacji telewizyjnej. W kręgach
niemieckich ,,wypędzonych" żąda się przyznania mniejszościom niemieckim w
krajach Europy Środkowo-wschodniej równie daleko idących praw jak w Belgii.
Pomiędzy Eupen a Akwizgranem (Aachen) żyje około 71.000 wielojęzycznych
obywateli Belgii. Cieszą się oni daleko idącą autonomią i zachowują własne
jednostki administracyjne. Organizacyjnie koncentrują się
wokół ,,Niemieckojęzycznej Wspólnoty". Ten przygraniczny region był obiektem
wielu prób wywrotowych niemieckich nacjonalistów i prawicowych ekstremistów,
znajdujących w obrębie ,,Niemieckojęzycznej Wspólnoty" pokrewne dusze. Wspólnym
celem tych kręgów jest ,,przełamanie" niemiecko-belgijskiej granicy i
stworzenie niemieckocentrycznego ,,regionu". W te wywrotowe przedsięwzięcia
zaangażowane była m.in. Fundacja Hermanna Niermanna z Duesseldorfu.
Także sobotnia relacja telewizyjna, wyprodukowana w brukselskim studio ARD i
poświęcona wschodniej Belgii, krąży wokół idei ,,regionów". W
obliczu ,,zanikających granic" ,,regiony" miałyby zyskiwać na znaczeniu, uważa
twórczyni programu. Z tego względu ,,kontrapunktem" narodowej ,,utraty
tożsamości" miałby być ,,region, w którym czuje się swe korzenie".1)
Regionalistyczna propaganda ARD idzie w parze ze staraniami berlińskiej
polityki zagranicznej, dążącej do przekształcenia wschodniej Belgii
w ,,euroregion". To przeprowadzane także przy pomocy środków Unii Europejskiej
przedsięwzięcie napotyka na opór mniejszości belgijskiej, której przypominają
się przedwojenne próby przyłączenia do Niemiec. Ich reprezentanci nie dochodzą
jednak w niemieckim materiale telewizyjnym do głosu. Zamiast tego pokazany jest
niemieckojęzyczny Belg, ,,czujący się do dziś w pewnym stopniu pozbawionym
ojczyzny", co miałoby stanowić ,,przejaw wschodniobelgijskiej historii".2)
Specjalne reguły
Tymczasem wschodniobelgijski DG (,,region") kontynuuje swe zbliżenie z
niemieckimi strukturami. Jak uzgodnił w rozmowie z premierem DG, Karlem-Heinzem
Lambertzem, nowy niemiecki ambasador w Belgii przy swej pierwszej wizycie w
Eupen wschodniobelgijska młodzież ma być nauczana z podręczników Federalnej
Centrali ds. Kształcenia Politycznego oraz włączona w działalność niemiecko-
francuskich organizacji współpracy młodzieżowej.3) Te wyjątkowe uregulowania
obowiązują w dziewięciu gminach DG, przyczyniając się do powiększania się
różnic pomiędzy niemieckojęzycznymi i frankofońskimi obywatelami Belgii.
Specjalne umowy
Także na płaszczyźnie komunalnej powiększa się obszar symbiozy DG i niemieckich
instytucji. Przedstawiciele niemieckiej gminy Monschau i belgijskiego Eupen
podpisali latem porozumienie, rozszerzające systematycznie miejscową do tej
pory współpracę ,,na te wszystkie obszary, gdzie kooperacja taka byłaby
sensowna i możliwa do sfinansowania". Zaliczają się do nich m.in. ,,obszary
kultury, turystyki, szkolnictwa".4) ,,Wprawdzie istnieje jeszcze granica, ale
jest już ledwie wyczuwalna", oznajmia burmistrz Monschau (BRD). Zacieśniające
się stosunki tego przygranicznego regionu z Niemcami, uprawiającego pozytywną
dyskryminację niemieckojęzycznych, wyłącza inne gminy Belgii z
uprzywilejowanych stosunków z Republiką Federalną Niemiec.
Powiązania
Napędzającą siłą polityki zbliżenia są wschodniobelgijscy socjaldemokraci,
tworzący także w DG rząd lokalny z Karlem-Heinzem Lambertzem na czele.
Przypisuje się im ścisłe powiązania z kancelarią państwową w Duesseldorfie,
gdzie wschodniobelgijski regionalizm znajduje silne wsparcie. Podobnie
intensywne stosunki utrzymują wschodniobelgijscy socjaldemokraci z politycznymi
szczytami niemieckojęzycznej prowincji Alto Adige w południowym Tyrolu. Region
ten jest Mekką niemieckocentrycznych nacjonalistów i areną europejskich
ideologów regionalizmu.5)
1) Ueber Zusammengehoerigkeit und Enge in Ostbelgien; Grenz-Echo 20.09.2004
2) Ueber Zusammengehoerigkeit und Enge in Ostbelgien; Grenz-Echo 20.09.2004
3) Neuer BRD-Botschafter fing mit kleinster Gemeinschaft an; Grenz-Echo
18.09.2004
4) Nachbarstaedte wollen Zusammenarbeit systematisch auf viele Bereiche
ausdehnen; Grenz-Echo 07.06.2004
5) Zobacz także: Porządek etniczny
Zobacz także: ,,Niemicka Belgia" jako wzór dla Europy Wschodniej
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Adopcja - trudna decyzja...
problem #1 - rodzina. rodzina blizsza i dalsza. ten problem tak naprawde
zaczyna pojawiac sie gdy dziecko jest starsze a zwlaszcza gdy po drodze
przytrafia ci sie wlasne dzieci. dla wielu dziadkow i cioc - twoje to twoje
a adoptowane to adoptowane i zawsze jakos to wyjdzie. oczywiscie w najmniej
odpowiednim momencie i potem ty musisz zbierac wszystko do kupy, bo nie chcesz
zrywac stosunkow z rodzina a dziecku chcesz okazac, ze oni sa glupi choc niby
chcesz zeby jakis pozytywny uklad trwal - sporo szamotania.
problem #2 - szkola i koledzy. dzieci maja specjalna umiejetnosc wykrywania
slabszych stron "przeciwnika" wiec potrafia dokuczyc wszelkimi mozliwymi
haslami typu "znajda", "wlasna matka cie nie chciala" itd. trudno sie o to
zloscic - trzeba nauczyc sie z tym zyc.
problem #3 - wlasne dzieci. gdy sie moja corka rodzila, moj adoptowany syn mial
6 lat. byl mocno zdegustowany, ze to jest dziewczynka i ze jest biala (moj syn
nie jest caucasian) ale opiekowal sie nia zawsze bardzo dzielnie i do dzis sa
najlepszymi przyjaciolmi choc bywalo bardzo niemilo gdy oboje dorastali.
pojawialy sie rozne pytania typu "kogo kochasz bardziej" albo "czy mozemy go
oddac z powrotem" itd. mam jeszcze najmlodszego syna, ktory przez oboje
starszych dzieci zawsze traktowany byl jak maskotka do zabawy, co wreszcie
powoli (ma 16 lat) zaczyna mu doskwierac i sam zaczyna wyrastac z takiej roli.
problem #4 - on jest inny. to sie zaczyna tak naprawde dostrzegac dopiero
w okolicach 7-8 roku zycia, gdy dziecko zaczyna pokazywac swoje cechy wrodzone,
o ktorych nie mielismy pojecia i ktorych nie mozemy skojarzyc z niczym podobnym
w naszych wlasnych rodzinach. wbrew pozorom to czasem bardzo przeszkadza. moja
corka ma taki sam charakter pisma, jak moja ciotka. moj najmlodszy syn jest
uczulony na zadlo pszczol tak samo jak moj dziadek. to sa drobiazgi, ktore
jakos lacza nas wszystkich w rodzine. w przypadku adoptowanego dziecka
taka "nic pajecza" - "siatka wspomnien" nie istnieje. i nie da sie jej
zbudowac, trzeba funkcjonowac bez niej.
problem #5 - oczekiwania. gdy sie oczekuje dziecka (swojego lub adoptowanego)
najczesciej kazdy sobie mowi "byle tylko bylo zdrowe". to jest jednak dopiero
poczatek. oczekiwania wobec wlasnych dzieci buduje sie na dotychczasowych
osiagnieciach w rodzinie - dziadek skonczyl studia, mama skonczyla studia -
naturalne jest, ze nawet nie bierzemy pod uwage, ze nasz syn czy corka studiow
nie ukoncza. niby sie tego nie oczekuje, gdy sie jest w ciazy ale jest to po
prostu oczywiste. i to bardzo ladnie brzmi (samej mi sie tak zdarzalo mowic),
ze "niechby i rowy kopal byle tylko byl szczesliwy" ale to nie jest prawda. nie
tego chcemy dla naszych dzieci. a w kazdym razie - nie tego rodzaju szczescia.
i gdy wlasne dziecko zaczyna byc trudne w okresie dorastania, zawsze jest owa
rodzinna przeszlosc, na ktorej mozna sie jakos tam wesprzec.gdy adoptowane
dziecko nie chce sie uczyc i staje sie trudnym partnerem w rozmowach, czlowiek
jest kompletnie bezradny. nie mozna sie pocieszyc, ze np. wujek jozek byl
trudnym nastolatkiem a wyrosl na wspanialego czlowieka. jest sie samym z
najczarniejszymi myslami.
problem #6 -
poszukiwanie tozsamosci. przychodzi moment pytan "dlaczego mnie
nie chcieli?", "gdzie oni sa?", "czy jest jakas rodzina, ktora moglbym poznac?"
itd. dla wielu rodzicow adopcyjnych (po 15-16-19 latach chuchania i dmuchania,
i kochania, i traktowania jak swoje wlasne) sa to bardzo bolesnpytania. bo to
jest kolejna rzecz, do ktorej trudno sie przyznac ale tak naprawde przez te
lata bycia razem wiekszosc z nas (rodzicow) stara sie zbudowac wysooooki mur,
za ktorym jest przeszlosc, o ktora niech on nie pyta. bo przeciez jest mu
dobrze z nami, prawda? ale zapyta. i to czesto w bolesnej, nawet niegrzecznej
formie typowej dla np. zbuntowanego nastolatka. i to nie bedzie raz. to bedzie
wracac, jatrzyc i dla wielu rodzin stanie sie duzym cieniem w porozumieniu
z adoptowanymy dzieckiem.
problem #7 - niepowodzenia. kazdemu sie czasem cos nie uda ale gdy sie ma
adoptowane dziecko trzeba sie bardzo pilnowac zeby albo nie stawiac zbyt
wysokich, albo zbyt niskich wymagan. wiekszosc poznanych rodzicow adopcyjnych
cierpi na te druga przypadlosc na zasadzie "on jest taki biedny, nie udalo mu
sie, bo jest adoptowany itd." - nikt tego nie mowi glosno ale wiekszosc tak
czuje. trzeba miec bardzo duzo samodyscypliny zeby wszystko gralo. duzo wiecej
niz przy wlasnych dzieciach, wobec ktorych nie ma sie tego rodzaju ciagot do
usprawiedliwiania zlych stopni w szkole czy zlego zachowania u cioci na
imieninach.
moja generalna rada jest taka - trzeba to zrobic na zimno. przekalkulowac sobie
to, co sie o sobie wie. o wlasnych reakcjach na ludzkie niedoskonalosci, na
nieprzyjemne niespodzianki, na sytuacje, w ktorych nie ma sie zadnej kontroli
itd. przyjzyj sie najbardziej rozwydrzonym nastolatkom w autobusie i pomysl
sobie - "to moze byc moja corka/moj syn - czy umielabym kochac i miec
cierpliwosc dla takiego "potwora" z pryszczami i zlym humorem od rana do
wieczora". bo to nie bedzie twoja krew z twojej krwi ani twoja kosc z twojej
kosci - a odczujesz to naprawde, gdy taki nastolatek potraktuje cie jak
powietrze albo odezwie sie po chamsku do twojego meza. rozne ma sie wtedy
mysli, na ktore warto sie przygotowac.
i nie poddawaj sie chciejstwu - jezeli ty bardzo, bardzo chcesz adoptowac a
jednak wyczuwasz, ze np. twoj maz zrobi to, bo cie kocha ale nie jest do konca
przekonany do tej decyzji - nie jestescie gotowi. musicie oboje wiedziec w co
sie pakujecie, bo za duzo mozna stracic. i wzajemnie - jezeli myslisz, ze skoro
nie mozesz miec dzieci, to powinnas adoptowac ale nie jest o tym tak do konca
przekonana - nie poddawaj sie zadnej wewnetrznej presji.
ludzie sie skarza, ze proces adopcyjny trwa dlugo. ja uwazam, ze powinien trwac
co najmniej rok a moze i dwa lata zeby kazdy mial szanse jeszcze raz i jeszcze
raz przemyslec swoja decyzje. argument, ze ludzie sie mnoza bez zastanowienia
jest dla mnie nie do przyjecia w kontekscie adopcji. tu mamy szanse zrobic cos
madrze i rozsadnie wiec nie nalezy sie spieszyc.
upisalam sie za wszystkie czasy. jak chcesz wiecej, bede kontynuowac.
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plwitch-world.pev.pl
Strona
2 z
2 • Wyszukano 46 wyników •
1,
2