Oglądasz wypowiedzi wyszukane dla słów: powieść dla młodzieży
Temat: Akcja Kronika
Spotkanie z J.Ch - Kocie Worki
Cafe Szpulka, 28 grudnia 2004 roku
Spotkanie z Joanną Chmielewską – Kocie Worki
O godz. 18.00 punkt wkroczyłyśmy z siostrą do Szpulki i zostałyśmy
skierowane do właściwej sali, gdzie czekało już całkiem pokaźne
stadko kochanych współforumowiczek i -czów (tych mniej). O dziwo, od
razu wiedzieli, kto my zacz i pośpieszyli przedstawiać się.
Zakręciło mi się w głowie od nadmiaru nicków, starałam się
pospiesznie dopasować je do twarzy. Wcześniejsze zdjęcia ze spotkań
pomogły bardzo. Następnie zastygliśmy w oczekiwaniu, postanowiłam
wykorzystać chwilę na coś trochę, powiedzmy innego, i skutkiem tego
przegapiłam wielkie wejście Guruy, weszłam prosto w wielkie
zamieszanie, bo nikt nie chciał siadać pierwszy, wszyscy czekali, aż
Gurua ze świtą znajdą miejsce. Oprócz Pani Joanny na spotkaniu
stawił się jej syn Robert wraz z żoną i córką, pan Tadeusz,
zaprzyjaźniona pani z wydawnictwa oraz dwie panie z radia*. Gdy to
nastąpiło wylądowałyśmy w zacisznym kątku z dobrym widokiem na J.Ch.
Miejsce miało tylko tę wadę, że nie było Guruy za bardzo słychać.
Pan Tadeusz przedstawił przybyłych, na co Stara Gropa przedstawiła
pozostałych. Gdy pan Robert usłyszał Bumbecki momentalnie
zareagował: "Kto chce gołębia?", więc uważajcie co piszecie drodzy
koledzy i koleżanki, czytają nas uważnie Dwie osoby z rodziny
gdzieś się zgubiły, co J.Ch. trochę wyprowadziło z równowagi (ale na
krótko), bo były jej potrzebne "do stworzenia ogólnej atmosfery",
jak sama to określiła. Okazało się, że osoby owe wróciły do domu, co
zostało ustalone za pomocą telefonu komórkowego podanego przez syna,
ze słowami "Do tego końca mamunia mów". Ustaliwszy miejsce pobytu
owych osób, oddaliśmy się konsumpcji frykasów postawionych na
stołach i niezobowiązującej konwersacji. Na spotkaniu dowiedzieliśmy
się, że w 2 połowie stycznia zostanie wydana nowa książka JCh. A w
ogóle w tym roku powinniśmy się spodziewać 3 książek. Będzie pisana
dalsza część autobiografii, poświęcona głównie podróżom rodzinnym
JCh. Stara Gropa dyskutowała o pierwowzorach postaci z „Harpii”, tak
jak czuliśmy w większości były to ciotki, mamusia i Alicja.
Potwierdzone zostało, że dom Alicji wygląda tak jak zostało to
opisane w „Kocich workach”, bez żadnej przesady. A w ogóle postać
Alicji nigdy nie została w pełni wykorzystana, gdyż nikt by nie
uwierzył, że taka osoba istnieje. 6-metrowy karnisz Alicji, do
dzisiaj nie został odnaleziony, wersja oficjalna skłania się do
tego, że odfrunął. Pochwaliliśmy się wyprawami śladami JCh i
bohaterów Jej książek. Jako dowód, wisiały na ścianach powiększone
zdjęcia z wycieczek i z poprzednich pasowań w Szpulce. Następnie
odbyło się pasowanie i zostałyśmy z siostrą zaszczycone pasowaniem
przykładnicą przez Guruę, która dostrzegła potrzebę formuły
pasowawczej i na poczekaniu wymyślała dla każdego coś innego.
Następnie makijaż szminką Manhattan oraz rytualne "Hau Hau, Henio
nie jest bydlę i świnia". Myślę, że pani Joanna była mile zaskoczona
formą pasowania i tak sprytnym nawiązaniem do książek.
Zwłaszcza: "hau hau" sprawiło jej wyraźną przyjemność, chociaż
powiedziała: "Po co ja pisałam to wszystko?" Koci worek ofiarowany
JCh sprawił Jej wielką radość. A największą – poszukiwane książki,
wylicytowane przez nas na Allegro. Widać to wyraźnie na zdjęciu.
Oprócz książek były też różne popielniczki, proszki do prania,
rajstopy, kłębek wełny, herbaty, kawa, paczka cukru, złoty zegarek,
brylant na sznureczku, 2 słoiczki konfitur, chusteczki, skarpetki,
mydła, filiżanka ze spodeczkiem, futrzana czapka, ogon lisa, żel do
włosów, różne figurki itd, itp. Córeczka Anamaniki robiła zdjęcia
wszystkiego i wszystkich, co zresztą widać w albumie. Nie miała
absolutnie żadnej tremy i świetną zabawę, była tak urocza, że
absolutnie nikt jej nie odmówił pozowania. Dzięki niej mamy naprawdę
świetną dokumentację, więc polecam zajrzenie do odnośnego wątku.
Nie napisałam jeszcze o atmosferze. Wydaje mi się, że obie strony
były zadowolone ze spotkania, pomimo początkowego zdenerwowania JCh
nieobecnością dwojga Jej gości. Duża w tym zasługa Anety-
Cafeszpulki, która urządziła to spotkanie. Spotkanie trwało ponad 3
godziny, a wydawało się, że to była tylko chwila. I nikt się nie
wyalienował z rozentuzjazmowanego tłumu, choć tworzyły się podgrupy
dyskusyjne, ze względu na ilość uczestniczących osób.
Autorzy: smitte, edeka5
* Panie z radia okazały się osobami niezidentyfikowanymi do tej pory.
PS.
Oto najnowszy list od p. Tadeusza:
Dzień dobry!
Przepraszam za zwłokę, naprawdę miałem tłum rozmaitych nadzwyczaj
obowiązków związanych z początkiem roku. Serdecznie pozdrawiając,
podaję namiary. Chodzi o pierwsze wydanie (i tylko w tym znajdują
się interesujące panią Joannę fragmenty): Jerzy Putrament "Wakacje
[
Powieść dla
młodzieży]", Czytelnik, Warszawa 1956. Wedle
posiadanych przeze mnie informacji książka ma 688 str. Dalsze
wydania, tj. od 1967 roku, już nie wchodzą w grę. Najserdeczniej
pozdrawiam Panią, Pani Joanno, a za Pani pośrednictwem całe
Towarzystwo! Szczególnie serdeczne podziękowania za wieczór
chciałbym przekazać pani Feliszak.
Do poczytania!
Tadeusz Lewandowski
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Wasz kryzys Jeżycadowy?
jottka napisała:
> czytała któraś z was niedawno wydaną książkę magdy skubisz 'lo story'?
powieść
> dla
młodzieży, wydał prószyński i s-ka - bo rzecz jest osobliwa:)
Jottko, ja nie czytałam tej książki, ale brzmi ciekawie. :)
Wydaje mi się, że rozumiem Twój punkt widzenia - rozumiem go tak, że taka
książka (w porównaniu z Jezycjadą) wydaje się czytelnikowi bardziej prawdziwa;
to, co przeżywają bohaterowie wydaje się spójne psychologicznie i bliskie
zarówno życiu, jakie znamy (w końcu stykamy się z ludźmi, dowiadujemy się o
najróżniejszych, często niełatwych problemach i sprawach albo sami takie
przeżywamy), jak i bliskie polskim realiom (nie koniecznie musimy mieszkać na
przemyskim blokowisku, ale realia są jakoś trafniej pokazane chyba).
Ja już kiedyś pisałam na forum w podobnym duchu, posługując się przykładem
książki Beaty Ostrowickiej pt. "Zła dziewczyna". Myślę, że może ona mieć podobny
klimat jak przywołane "Lo story", choć pewnie jest mniej ostra, również jeśli
chodzi o język. Chyba niewiele osób ją czytało, jak pamiętam. Opisywane są
realia sprzed paru lat, ale nie tak znowu dawne. Mnie wydał się zwłaszcza bardzo
prawdziwy i konsekwentnie pokazany wątek rodziny głównej bohaterki oraz to,
jakie miała (w świetle swojej historii życia w takiej właśnie rodzinie)
specyficzne problemy ze sobą, reakcje, uczucia itp. Zwłaszcza bardzo prawdziwy
wydał mi się wątek miłosny tej dziewczyny. Wszystko mi tam pasuje
psychologicznie. Zwłaszcza ciekawie jest też pokazane to, że bohaterka ma pewien
dystans do siebie i jest pewnych rzeczy świadoma, ale jednak ulega jakimś
przemożnym pragnieniom, które niekoniecznie są dla niej dobre i wie o tym, ale
nie zawsze potrafi sobie z nimi radzić. Jest jakoś w tym radzeniu sobie mężna,
można to tak określić. W wewnętrznych zmaganiach zdana na siebie, ale ucząca się
też od ludzi, od życia. Jest to książka, którą czytamy i wiemy, że jest na
poważnie. Widać bardzo dyskretnie autorkę, która ma ciepły i życzliwy stosunek
do bohaterów, ale też pokazuje, że oni muszą sobie radzić sami - jak w
prawdziwym życiu, że ona nie będzie im układać losów, a do happy endu mogą, ale
nie muszą przecież, doprowadzić sami, jeśli podejmą trud poznania samych siebie
i zdobycia się na pewną ufność, otwartość wobec życia; jeśli będą umieli czasem
zaryzykować, a czasem zdobyć się na cierpliwość. No, wierzcie mi, miałam
wrażenie, że to książka o prawdziwych nastolatkach, takich tu i teraz, w Polsce.
Trudno określić dlaczego ta książka wydaje się prawdziwsza od Jeżycjady, bo i w
Jeżycjadzie też niektóre osoby nie mają łatwego życia i mierzą się z różnymi
trudnościami, ale chyba w Jeżycjadzie wyczuwa się jakiś ochronny klosz nad nimi,
jakąś opiekę autorki. U Ostrowickiej jest więcej odwagi i zaufania do życia, do
możliwości "naprawczych" człowieka, jeśli zechce on wziąć swój los w swoje ręce.
Jest jakiś taki przekaz, że ludzka rzecz robić błędy i ludzka rzecz się z nich
podnosić; że wydeptywanie ścieżki swojego życia może być niełatwe, ale gdzieś
prowadzi, i że lepiej wydeptywać tę ścieżkę niż stać w jednym miejscu bojąc się
ruszyć; że dobrą rzeczą jest samodzielność, ale że nie jest się samemu na
świecie, że dojrzewamy właśnie w relacjach, w przyjaźniach, na styku z innymi
ludźmi, chociaż czasem bywa, że ktoś nas zawiedzie; jest przekaz, żeby nie mieć
do siebie żalu i nie potępiać siebie za to, że ktoś nas wykorzystał czy, że
zrobiliśmy z siebie głupka itp. - mimo takich doświadczeń można czuć do siebie
szacunek. Tylko warto wyciągać wnioski i iść dalej.
Tak jak teraz piszę, to wydaje mi się, że tym co najbardziej odróżnia tę książkę
od naszej ulubionej serii jest samodzielność bohaterów - choć jest oczywiście
też przyjaźń i wzajemna pomoc. Trudno to wyjaśnić, bo niby w Jeżycjadzie też ci
bohaterowie są samodzielni i też spotykają na swojej drodze pomocnych ludzi, ale
jakby mniej wyczuwa się, że to jest właśnie ten konkretny nasz świat, który
nikogo nie rozpieszcza, a jest to jakiś - mimo wszystko - inny świat (jakby
lepszy?).
A co o kryzysu - to ja też bym wspomniała o Kalamburce, którą przeczytałam raz i
nie wracałam do niej, jako o cezurze. Zraziłam się najbardziej chyba tym Ignacym
rzucającym pierogami w telewizor. :/ Ale ogólnie mniej "zaprzyjaźnialni" są
bohaterowie dalszych
powieści. W ogóle - jak już pisałam - Józinek jako główny
bohater (i to bohater pozytywny!) budzi moją konsternację i irytację i utrudnia
lekturę dalszych
powieści (od JT wzwyż). No i serce mnie boli patrząc na Gabę i
jej dystans do dzieci (i męża) i na tę jej idealność. Rzeczywiście trudniejsze w
odbiorze są te ostatnie
powieści, ale wszystkie czytam i na Sprężynę też wiernie
czekam. :)
Pozdrawiam!
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
Temat: Mam problemy z córką.
Mam problemy z córką.
Witajcie,
Mam problem z moim dzieckiem. To 13-letnia dziewczynka. W klasach 1-3
problemów z nauką miała niewiele, była bardzo cicha i spokojna, ale nie miała
w klasie żadnych koleżanek. Na osiedlu zresztą też - niestety, jesteśmy
zmuszeni mieszkać tam, gdzie nie ma prawie żadnego dziecka w jej wieku. Nie
umiała się bronić, ciągle jej dokuczano. Później jednak rozbili jej klasę
(nie wiem, z jakich przyczyn, chyba ekonomicznych) i kazano jej uczniom
przenieść się do innych klas (każdy mógł ją wybrać), więc córka to także
zrobiła. Była zadowolona, ale teraz już nie jest tak, jak kiedyś...
Kłopoty z nią zaczęły się kilka lat temu, w czwartej klasie podstawówki.
Zaczęła przeszkadzać nauczycielom na lekcjach, we wszystkim musiała postawić
swoją "kropkę nad i", rysowała na podręcznikach (za które przecież musiałam
zapłacić!) nieprzyzwoite rysunki, była wulgarna. Wychowawczyni wiele razy
interweniowała w jej sprawie, moja córka wielokrotnie była też u pedagoga
szkolnego, co na chwilę poprawiło jej sytuację.
W piątej i szóstej klasie przestała taka być, ale mam z nią inne problemy - w
ogóle nie chce się uczyć. Twierdzi, że zdecydowana większość tego, czego
obecnie uczą w szkole, to nudne i nieprzydatne rzeczy, które nie mają
zastosowania w dalszym życiu. Zamiast rozwiązywać zadania, pisze listy do
nauczycieli, w których opowiada o swoich poglądach na szkołę i edukację.
Niedawno miała sprawdzian z geografii, w którym było takie zadanie (zadania
były z podręcznika, więc mogę zacytować):
"W okresie zimowym w Polsce obowiązuje czas środkowoeuropejski. O której
godzinie zatelefonowałbyś do kolegi z Nowego Jorku, aby złożyć życzenia
noworoczne, gdy u niego jest północ?"
Moja córka w odpowiedzi na te pytanie napisała na kartce: "ważne, że w ogóle
będę pamiętać o nim i złożę mu życzenia, nie jest istotne, kiedy". Mnie to
trochę zszokowało, większość dzieci rozwiązała to zadanie.
Byłam z córką w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Uznali, że ma
dyskalkulię, czyli dysleksję matematyczną. Ma obniżony poziom wymagań z
matematyki, ale z innych przedmiotów jakoś musi sobie radzić. Problem jednak
w tym, że ona w ogóle nie chce się uczyć! Dobre oceny ma tylko z języka
polskiego, informatyki i religii, reszta przedmiotów ją nie interesuje. Na
wszystko ma swoją odpowiedź, swoją teorię. Fizyka? - "Nie muszę wiedzieć,
jakie siły działają na drzwi, kiedy je popchnę, bo to jest w życiu
nieprzydatne. Ważne, że je w ogóle zamknę." Geografia? - "Ten przedmiot to
pomyłka. Co związanego z geografią mają na przykład takie rodzaje chmur i po
co to jest potrzebne, kiedy już dawno wynaleziono prognozę pogody, a te
południki, równoleżniki i inne takie też są nieprzydatne". Historia? - "Co
było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, nie trzeba zaglądąć w przeszłość,
trzeba żyć przyszłością i teraźniejszością".
To zresztą tylko niektóre z jej "teorii". Poradźcie, bo jestem załamana.
Córka nie ma żadnych przyjaciół, odkąd naczelny klasowy "kozioł ofiarny"
przeniósł się do innej szkoły, dziewczyny z jej klasy bardzo się na
nią "uwzięły". Sama mówi, że traktują ją, jak śmiecia - znów jej słowa.
Znęcają się nad nią, wrzucają jej plecak do kosza na przerwach, łapią ją
(przepraszam za to wyrażenie) za piersi (jest bardzo wyrośnięta w
przeciwieństwie do innych klasowych koleżanek, u której takowe się jeszcze
nie pojawiły), wyśmiewają się z jej, z jej upodobań i trudności, oskarżają ją
o całowanie się z chłopakiem, którego w życiu nie widziała na oczy (córka
uważa, że chodzenie z chłopakiem w wieku 13 lat jest chore - najpierw kocha,
potem rzuci i dziewczyna cierpi). Działają na jej szkodę mówiąc jej starszym
koleżankom (które też powoli tracą do niej zaufanie) nieprawdziwe informacje
na jej temat, które zniechęcają starsze dziewczyny do kontaktowania się z nią
(są to głównie osoby z grupy modlitewnej działającej przy kościele). Klasowe
rówieśniczki mówią mojej córce w oczy, że jest "konfidentem", a przecież same
są nienajlepsze (poza tym, na Boga, córka musi komuś powiedzieć o tym, jak ją
traktują).
Nie mogę już dłużej patrzeć na to, jak wygląda życie mojej córki. Przyjaciół
zero... ani w jej wieku, ani tych starszych, które szczerze mówiąc ją olewają
(u dwóch osób w grupie, o której pisałam wyżej jest już spalona z różnych
przyczyn), mało kto ją lubi. A ja uważam, że moja córka nie jest wprawdzie
doskonała, ale jest wartościowym człowiekiem. Okropne jest patrzenie na to,
jak cierpi.
I na dodatek jeszcze nie chce się uczyć, przez to traci swoją życiową
szansę... Na lekcjach tylko siedzi i pisze wiersze i piosenki, które później
nagrywa w domu na mikrofon do komputera, a mnie uszy bolą, bo przez jej wycie
nie słychać telewizora. Poza tym powiedziała, że planuję napisać
powieść dla
młodzieży - ale ja wolałabym raczej, żeby odrobiła chociaż raz lekcje z
fizyki lub geografii...
Ufff, wygadałam się. Przepraszam, że takie długie, ale musiałam to napisać.
Co o tym myślicie? Jakieś rady? Opinie? Sugestie?
Pozdrawiam.
Przeglądaj resztę wypowiedzi z tematu
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plwitch-world.pev.pl
Strona
2 z
2 • Wyszukano 95 wyników •
1,
2